The Dear Hunter - Act V: Hymns with the Devil in Confessional
Wydanie kolejnego albumu ledwie rok po genialnym i niezwykle rozbudowanym "Act IV: Rebirth In Reprise" musiało być wręcz tytanicznym wysiłkiem dla The Dear Hunter. Ich niesamowicie złożona muzyka z pewnością pochłania niezliczone ilości godzin pracy, lecz nie powstrzymało to twórców przed zapewnieniem nam kolejnego, wspaniałego dzieła stojącego na tak samo wysokim poziomie jak jego poprzednicy, a co równie ważne - z zachowaniem ich zwyczajowego, monumentalnego rozmachu.
"Act V: Hymns with the Devil in Confessional" niesie za sobą wszystko, za co uprzednio pokochaliśmy muzykę The Dear Hunter. Bogactwo brzmienia jest tu wręcz niewyobrażalne dla tych, którzy jeszcze nie mieli styczności z tym zespołem. Choć porównanie do opery jest tu jak najbardziej na miejscu, to symfoniczna potęga orkiestry oraz chórów to jedynie jedne z wielu sposobów, na jakie twórcy rozkładają słuchaczy na łopatki. Wpływy jazzu, muzyki klasycznej, kabaretowe oraz musicalowe to prawdziwa dusza całego albumu, nawet jeśli są to elementy nałożone na progresywno rockowy szkielet. Panowie już jakiś czas temu wybili się ponad wszelkie ramy gatunkowe, a ich projekt na przestrzeni aktów I-V zapuścił się na tak odległe tereny, że stworzył dla siebie swoją własną kategorię. Rolę pierwszych skrzypiec może tu z równą łatwością przejąć żeński chór, sekcja dęta, pianino lub organy Hammonda, jak gitara elektryczna, nieprawdopodobnie dynamiczny głos wokalisty czy perkusja, choć nie da się ukryć, że kompozytorzy starali się raczej wyciągać na pierwszy plan te mniej oczywiste elementy utworów, dzieki czemu te nabierają niepowtarzalnego charakteru.
Zachwycająca jest również mieszanka nastrojów, jakimi częstuje nas The Dear Hunter. W jednej chwili skoczne, energiczne kawałki są w stanie przygnieść potęgą i ponurym brzmieniem symfonicznym, lub przejść do minimalistycznych, akustycznych, nieco rozluźniających atmosferę klimatów. Bogactwo form, środków i brzmień bije tu z każdego zakamarka i pozwala na długi czas zanurzyć się w świat płyty i z każdym kolejnym jej odtworzeniem odnaleźć w niej nowe, wspaniałe szczegóły. Chociaż nie do końca podoba mi się, spokojniejszy, mniej przytłaczający kierunek, w który skręca druga połowa albumu, to trzeba podkreślić, iż nawet w bardziej oszczędnych kompozycjach udało się ukryć tyle smaczków, a także tak wiele wartościowych zagrywek, że nie można narzekać na nudę. Utwory są tu zarówno chwytliwe, jak i skomplikowane, mają nieco oldskulowy klimat dawnego jazzu, lecz są niezaprzeczalnie, niezwykle świeże, a ich rockowy rdzeń wspaniale wspiera wszelkie niesztampowe decyzje podjęte przez twórców.
Poziom produkcji idzie tu w parze z jakością kompozycji, czego z pewnością należało oczekiwać, bowiem w tak monumentalnej, bogatej muzyce jest to kwestia kluczowa. Piękne, przestrzenne, czyste brzmienie pozwala dziełu rozwinąć swoje skrzydła oraz zachwycić wszystkim, co tylko wyobraźnia twórców miała do zaoferowania. Muszę podkreślić zatem rzecz, o której mówiłem przy okazji "Act IV: Rebirth In Reprise", lecz jest równie aktualna tutaj - tego krążka wręcz nie wypada słuchać na miernym sprzęcie i w niezachwycającej jakości.
Poprzednie dzieło The Dear Hunter prawdopodobnie wciąż pozostanie moim ulubionym, głównie ze względu na nieco zbyt spokojną drugą część ich najnowszej płyty, lecz z pewnością panowie nie stracili swojego talentu i prą do przodu równie mocno, co do tej pory. "Act V: Hymns with the Devil in Confessional" to genialne dzieło, z którym żaden fan bogatej muzyki nie rozstanie się szybko. Teraz pozostaje tylko czekać w napięciu, co Casey Crescenzo miał na myśli mówiąc, że akt piąty będzie ostatnim rockowym albumem w serii. Ja już nie mogę się doczekać.
9/10
Nowy album po roku, i równie zachwycający jak poprzedni, to już dla mnie wystarczający powód, żeby bliżej się tej płycie przyjrzeć.
OdpowiedzUsuń