sobota, 28 listopada 2015

Recenzja - Solution .45 - Nightmares In The Waking State - Part I

Solution .45 - Nightmares In The Waking State - Part I

Odejście Christiana Älvestama ze Scar Symmetry nie było najfortunniejszą decyzją jego życia. Wprawdzie jego dawny zespół zaliczył później drobny spadek formy, lecz od tego czasu zdążył podnieść się na nogi, natomiast sam wokalista zajął się wieloma projektami, które, choć różnorodne, swoim poziomem nigdy specjalnie nie oszałamiały. Podobnie jest z jego najnowszym dziełem, tym razem pod szyldem Solution .45.
"Nightmares In The Waking State - Part I", mimo że nie powala, powinno usatysfakcjonować zarówno fanów melodic death metalu, jak i samego Christiana Älvestama. Jest to jedna z tych płyt, na których pojedyncze utwory nie imponują złożonością, lecz różnice między nimi pozwalają zatrzymać opadanie powiek. W większości piosenki nie zaskakują nagłymi zwrotami akcji, a instrumentaliści z reguły starają się nie wybijać przed szereg, by zostawić pole do popisu wokaliście. Choć ten opis brzmi jak przepis na katastrofę, to w tym wypadku do niej nie doszło z kilku ważnych powodów. Po pierwsze głos Christiana Älvestama należy do tych, których można z przyjemnością słuchać nawet bez rozbudowanego podkładu, po drugie warstwa instrumentalna nawet trzymając się na uboczu potrafi dorzucić od siebie parę interesujących motywów, bądź skutecznie urozmaicić brzmienie. Swoje trzy grosze dorzucają również wcześniej wspomniane różnice między poszczególnymi utworami. Znajdziemy tu kompozycje z zaskakująco dużym pazurem ("Wanderer from the Fold"), jak i spokojne, melodyjne ballady ("In Moments of Despair"), jednak wyraźnie króluje tu znany większości schemat - growlowane zwrotki, czysty refren. Niestety podejście zespołu zaowocowało również kilkoma dość poważnymi wadami. Przez dość jednowymiarową konstrukcję, nawet jeśli piosenki łatwo wpadają w ucho, to po kilku przesłuchaniach dość poważnie nudzą, natomiast brak większych innowacji sprawia, że ci, którym przejadł się melodic death metal, bądź barwa głosu Älvestama ich nie zachwyca, nie mają tu zbytnio czego szukać.
Najnowsze wydanie Solution .45 to materiał raczej dla fanów konwencji. Nie znajdziemy tu powiewu świeżości, a kompozycje nie są specjalnie złożone, jeśli jednak szuka się solidnego melodeathu ze świetnym wokalem śmiało można sięgnąć po ten album.

7/10

sobota, 21 listopada 2015

Recenzja - Swallow The Sun - Songs From The North I, II & III

Swallow The Sun - Songs From The North I, II & III

Jednym z największych muzycznych grzechów jest dla mnie niepotrzebne rozciąganie materiału. W związku z tym informacja, iż Swallow The Sun - jeden z ciekawszych zespołów doom metalowych ostatnich lat - postanowił nagrać album nie dwu, a aż trzypłytowy miałem spore obawy co do jego jakości. Okazuje się, że niepotrzebnie, lecz nie bezpodstawnie.
Zespół na całe szczęście postanowił każdą część swojego dzieła utrzymać w odmiennej stylistyce, dzięki czemu "Songs From The North" nie stał się materiałem wyłącznie dla najbardziej wytrwałych fanów. Na pierwszej płycie wita nas znajomy doom, na który czekali wszyscy fani wcześniejszej twórczości grupy, na drugiej usłyszymy spokojny, melodyjny folk, a na koniec twórcy przygniatają słuchaczy przygnębiającym funeral doomem. Różnice między kolejnymi segmentami są tak znaczne, że w pełni uzasadniają podział albumu, nawet jeśli poziom kolejnych płyt nie jest zbyt równy.
Początek albumu nie będzie dla nikogo wielkim zaskoczeniem. Tutaj panowie serwują nam kolejną, całkiem przyzwoitą porcję tego w czym specjalizują się od lat. Chociaż ich melodyjny, lecz ciężki styl nie zestarzał się specjalnie, to niestety właśnie na tej części gabaryty albumu odcisnęły się najmocniej. W porównaniu z ostatnimi wydaniami grupy widać, że tym razem panowie nie dopracowali swoich kompozycji do tego stopnia co zwykle. Piosenki rzadko zaskakują nagłymi zwrotami akcji i nawet jeśli nie można narzekać na monotonię, to zwyczajnie brakuje tu fragmentów, które powodowałyby opad szczęki.
Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak z początkiem drugiej płyty, na której Swallow The Sun zapuszcza się w rejony melodyjnego, atmosferycznego folku, o które dotychczas jedynie się ocierało. Nawet jeśli piosenkom zdarza się czasem na odrobinę zbyt długo stanąć w miejscu, to nie nudzą. Choć w tym gatunku pokusa sięgnięcia po gitarę akustyczną i nudzenia słuchaczy monotonnymi balladami jest wyjątkowo silna, to twórcy znakomicie się jej oparli. Utwory są tu bogate, niejednokrotnie zaskakują, a jednocześnie są niezwykle nastrojowe. Właśnie tak powinno się podchodzić do pisania tego typu muzyki.
Ostatnia część odkrywa natomiast najcięższą stronę zespołu. Przyznam się szczerze, że funeral doom nigdy specjalnie do mnie nie przemawiał, lecz tym razem, w wykonaniu Swallow The Sun nie odrzucił mnie zupełnie, zatem istnieje spora szansa, że fani gatunku będą w siódmym niebie. Nawet jeśli utwory wydają się nieco przesadzone i sztucznie rozciągnięte, to kompozytorzy postarali się nie zanudzić odbiorców pomimo dość ograniczającej konwencji. 
Do samo wykonania nie można się przyczepić. Muzycy, choć nie popisują się zanadto swoimi umiejętnościami, to w tym gatunku trudno tego oczekiwać, mimo to imponować może elastyczność wykonawców, którzy dobrze radzą sobie we wszystkich stylach wykorzystanych na albumie.
Ostatecznie Swallow The Sun udało się obronić swój dość ryzykowny pomysł, lecz nie powiedziałbym, że ten eksperyment wyszedł im jedynie na dobre. Ich wcześniejsze, bardziej skoncentrowane wydania niestety biją na głowę "Songs From The North", nie znaczy to jednak, że nie należy po nie sięgnąć. Niestety nawet mimo zróżnicowania monstrualna długość albumu (ponad dwie i pół godziny) odcisnęła swoje piętno i w kilka miejsc wcisnęły się dłużyzny, choć w zaskakująco niewielkich ilościach. Znajdziemy tu wiele interesujących, oryginalnych fragmentów, a drobne wady nie odbierają przyjemności ze słuchania albumu. Dla fanów zespołu jest to pozycja obowiązkowa, a całej reszcie polecam zapoznać się przynajmniej z drugą płytą.

8/10

piątek, 13 listopada 2015

Recenzja - Lacrimosa - Hoffnung

Lacrimosa - Hoffnung

Wbrew pozorom nie tylko kompozycje decydują o jakości muzyki, liczy się również wykonanie. Oczywiście, wczesne nagrania metalowe pomimo zazwyczaj miernej jakości dźwięku ciągle imponują. Kiedyś dużo ciężej było dorwać się do sprzętu najwyższej klasy, lecz w dzisiejszych czasach, słysząc co amatorzy są w stanie wyrzeźbić w domowym studiu, nie ma wymówek, dlatego "Hoffung" nie dostanie ode mnie taryfy ulgowej.
Już na samym początku zaznaczę, iż w muzyce zespołu słychać wielki talent kompozytorski. Lacrimosa kolejny raz w tym względzie dostarczyła nam iście operowych doznań budując niezwykle bogate utwory. Łącząc w gotyckim stylu elektronikę z orkiestrą twórcom, udało się stworzyć niesamowitą, porywającą atmosferę. Utwory nie nudzą i dzieje się w nich sporo, a przeszkadza tylko pewien drobny szkopuł - brzmienie albumu jest tak sztuczne, że nie da się go traktować poważnie.
Kiedy kompozytorzy wyraźnie stawiają na rozbudowane instrumentarium i potęgę brzmienia fakt, iż orkiestra brzmi jak z niezbyt drogiego keyboardu, a słabe nagranie dodatkowo spłaszcza elektronikę i wokale niesamowicie psuje efekt. Jeśli zespół chce by ludziom opadały szczęki przy ich twórczości musi w produkcji wyszlifować wszystko w najdrobniejszym szczególe, a fragmenty symfoniczne powinny do złudzenia przypominać prawdziwe dźwięki rodem z filharmonii. Na tej prostej rzeczy Lacrimosa się wyłożyła.
Mimo wszystko uważam, że "Hoffung" to w gruncie rzeczy całkiem solidny album, lecz jednocześnie słabe wykonanie pogrzebało jego potencjał. Gdyby tę płytę nagrać w należyty sposób mogłaby walczyć o miejsce w czołówce najlepszych wydań tego roku.

7,5/10

środa, 11 listopada 2015

Recenzja - Def Leppard - Def Leppard

Def Leppard - Def Leppard

Niewielu udaje się zestarzeć z godnością, a w świecie hair metalu jest to zupełnie niespotykane. Def Leppard nie jest wyjątkiem, a ich najnowszy album jest najlepszym dowodem, że niektóre gwiazdy dawnych lat powinny ograniczyć się do koncertowania.
"Def Leppard" to zbitka starych patentów, które zadowolą fanów zespołu, radiowych banałów starających się przebić do największej możliwej publiczności oraz pomysłów ściągniętych z twórczości innych grup. Niestety, co typowe dla starszych gwiazd rocka starających się utrzymać swoją sławę, panowie postanowili powtórzyć schematy, które działały za czasów ich świetności nie wprowadzając wiele nowego poza okazjonalnymi, nie wnoszącymi wiele efektami. Piosenki zostały w większości oparte na prościutkich, przesłodzonych motywach wokalnych przetykanych riffami gitarowymi, czasem nawet całkiem porządnymi, lecz sprawiającymi nieodparte wrażenie, iż gdzieś już to słyszeliśmy. Sekcja rytmiczna nie jest lepsza, nabicia perkusyjne usypiają, a gitara basowa zwyczajnie wypełnia niskie pasma dźwięku nie wnosząc wiele do całości. W schematycznych kompozycjach dzieje się niezwykle mało, przez co płyty słucha się ciężko. "We Belong" to zdecydowanie najmniej interesująca ballada rockowa jaką słyszałem w ostatnim czasie, "Sea Of Love" to tak naprawdę "Sweet Home Alabama" z obrzydliwie przesłodzonym refrenem, a elektronika na "Energized" zamiast urozmaicać nuży zapętlając prosty rytm. Dodatkowo praktycznie za każdym razem możemy być pewni, iż muzycy postarają się wbić nam siłą refren do ucha powtarzając go zupełnie bez opamiętania. Poza małymi wyjątkami dominuje tu szablonowy, radiowy hard rock starej daty, który wprawdzie usatysfakcjonuje fanów zespołu głoszących maksymę "dzisiejsza muzyka to już nie to co kiedyś", jednak nie wnosi ani nic odkrywczego, ani nie może się równać z hitami dawnych lat.
Nowe dzieło Def Leppard to pozbawiony polotu skok na kasę starych wielbicieli grupy. Ten zespół zdecydowanie się już wyczerpał, a w dzisiejszych czasach potrafi jedynie podążać za nieciekawymi schematami. Chociaż na żywo, wykonując swoje wcześniejsze kawałki ci panowie mogą jeszcze przyzwoicie się popisać, to ich wysiłki kompozytorskie są zwyczajnie załamujące.

3,5/10

sobota, 7 listopada 2015

Recenzja - Teramaze - Her Halo

Teramaze - Her Halo

Świetna progresywa często przechodzi niezauważona, zwłaszcza jeśli nie można przykleić jej wyraźnej łatki gatunkowej i polecić fanom konkretnego, bardziej znanego zespołu. Mam nadzieję, że tym razem tak się nie stanie.
Teramaze na swoim najnowszym albumie zapuszcza się na terytorium gdzieś pomiędzy współczesną, a bardziej klasyczną progresywą. Oznacza to mniej-więcej tyle, że pomimo całkiem bogatego i interesującego brzmienia, dla fanów Symphony X prawdopodobnie będzie zawierać zbyt dużo djentu, a dla wielbicieli gitar ośmiostrunowych miejscami zbyt blisko będzie do power metalu. Nie zmienia to faktu, iż "Her Halo" to świetny album i zdecydowanie należy po niego sięgnąć, jeśli tylko wyznaje się zasadę "każda progresywa jest piękna".
Piosenki zostały tu napisane z pomysłem, nie stoją w miejscu i potrafią zaskoczyć nagłą zmianą nastroju, bądź zaimponować bogactwem brzmień. W połączeniu z kilkoma chwytliwymi motywami otrzymujemy wszystko, czego potrzeba do szczęścia, nawet jeśli tu i ówdzie przydałoby się kilka drobnych szlifów, bądź bardziej zapadających w pamięć melodii.
Od strony wykonawczej nie ma się do czego przyczepić. Najczęściej to gitarzyści skupiają na sobie uwagę słuchaczy swoimi rozbudowanymi oraz technicznymi, lecz zawsze melodyjnymi partiami. Ich popisy zawsze porywają i sprawdzają się świetnie jako główna treść kompozycji. Pozostali instrumentaliści również czasem wysuną się przed szereg, lecz poza drobnymi epizodami starają się nie znudzić odbiorcy zostawiając jednocześnie pole do popisu gitarom. Wokalista świetnie wpasowuje się w stylistykę zespołu, ponieważ jego głos brzmi jak połączenie typowych prog metalowych wokalistów z ich młodszymi kolegami jak Daniel Tompkins czy Ashe O'Hara.
Fani metalu progresywnego nie powinni przechodzić obok tej płyty obojętnie. Nawet jeśli Teramaze to nie elita gatunku, to ich muzyka brzmi ciekawie i ciężko się przy niej nudzić. Mam nadzieję, że tym razem zespół przebije się do świadomości szerszej publiki, zdecydowanie na to zasłużyli.

8,5/10

wtorek, 3 listopada 2015

Minirecenzje - Born Of Osiris - Soul Sphere, Shining - International Blackjazz Society, Draconian - Sovran

Born Of Osiris - Soul Sphere

Wielu fanów djentu od dawna czekało, na nowy album tych panów tylko po to, by stwierdzić, iż "The Discovery" było lepsze. Było, nie przeczę, ale nie znaczy to wcale, że nie ma po co słuchać "Soul Sphere".
Najnowsza płyta Born Of Osiris nikogo raczej nie zaskoczy. Jest to ten sam zestaw wad i zalet, do jakich już zdążyliśmy przywyknąć. Jedyną odczuwalną zmianą jest nieco mocniejsze podkreślenie roli klawiszy dość często spychających gitary do sekcji rytmicznej oraz śladowe ilości czystych wokali (które wprawdzie nie zachwycają, lecz nie odbierają przyjemności ze słuchania albumu). Motywy przewodnie są tu prowadzone przez klawiszowca, natomiast gitarzyści szafują umiejętnościami dopiero gdy nadejdzie czas na solówkę, bądź w drodze wyjątku, przejmując rolę instrumentu głównego (np. "Free Fall"). Choć w rezultacie charakterystycznych popisów technicznych nie znajdziemy aż tyle co na wcześniejszych płytach, to wciąż nie jest ich mało i jak zwykle powodują opad szczęki. Same kompozycje prezentują się tak jak zwykle - pojedynczo są całkiem imponujące, lecz w większej ilości okazuje się, że w gruncie rzeczy wszystkie są dość podobne (zwłaszcza w warstwie rytmicznej), a różnią się tylko drobnymi haczykami. O ile mi jeszcze brzmienie Born Of Osiris nie spowszedniało zbyt mocno, to dla niektórych brak urozmaiceń może być większą wadą.
Takie dzieło jak "The Discovery" ciężko przebić i ta sztuka zespołowi się nie udała, lecz wydali porcję całkiem przyzwoitego djentu, którego mocno klawiszowe brzmienie stanowi całkiem miłą odskocznię od standardów gatunku.

8,5/10


Shining - International Blackjazz Society

"One One One" dla wielu było dużym rozczarowaniem. Nowregowie z Shining po swoim kompletnie szalonym "Blackjazz" okiełznali i nieco uporządkowali zwoje brzmienie. Czy była to zmiana na lepsze każdy musi ocenić sam, jednak tych, którym nie przypadła do gustu zasmuci fakt, iż najnowsze dzieło zespołu to kolejny krok w tę samą stronę.
"International Blackjazz Society" to już nie awangarda gatunku, lecz zdecydowanie nie można powiedzieć, że Shining przestał się wyróżniać. Ich brzmienie ciągle pozostaje świeże i interesujące, jednak z kompletnie szalonego zmieniło się w jedynie lekko niepokojące. Dynamiczne kompozycje łączące jazz, metal i elektronikę wciąż wybijają się ponad przeciętność, lecz znacznie łatwiej je przyswoić, nawet jeśli momentami da się poczuć pamiętny klimat "Blackjazzu". Niestety w przeciwieństwie do swojego poprzednika "International Blackjazz Society" nie rekompensuje dostatecznie braku chaosu chwytliwymi motywami. Kawałki na płycie nie zapadają szczególnie w pamięć i nie specjalnie chce się do nich wracać.
Nowe wydanie Shining to całkiem porządny, niecodzienny metal, po który zdecydowanie warto sięgnąć, lecz blednie w cieniu ich poprzednich dokonań.

7,5/10



Draconian - Sovran

Są takie zespoły, których sukces jest dla mnie pewną zagadką. Nie są one w żaden sposób złe, wręcz przeciwnie, lecz z niewiadomych przyczyn nie potrafię dostrzec ich geniuszu, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Jedną z takich grup jest Draconian.
"Sovran" cierpi na tę samą dolegliwość, co wydane wcześniej w tym roku "Feel The Misery" My Dying Bride - niepotrzebnie rozciągnięte utwory. Kompozycje zwyczajnie nie mają wystarczająco dużo treści, by uzasadnić długości rzędu ponad sześciu minut i wiele zyskują po drobnym przyspieszeniu w pewnych miejscach. Wielka szkoda, ponieważ wszystkie elementy, z których muzycy złożyli swoje dzieło same w sobie wypadają świetnie. Żeńskie wokale, dość mocno przypominające Sharon den Adel, stoją na niezwykle wysokim poziomie, gitarzyści napisali masę świetnych melodii, a wstawki skrzypcowe świetnie budują nastrój, lecz niestety kompozycje zbyt wolno wprowadzają kolejne urozmaicenia, by skutecznie zawalczyć o uwagę mniej cierpliwych słuchaczy.
Niektórzy powiedzą, że w doom metalu właśnie chodzi o przesadnie wolne tempa, otóż nie, ramy gatunkowe nie są pretekstem do sztucznego wydłużania piosenek. Następnym razem poproszę to samo, lecz w bardziej skoncentrowanej dawce.

7,5/10

niedziela, 1 listopada 2015

Minirecenzje - Enshine - Singularity, Kauan - Sorni Nai, Avatarium - The Girl With The Raven Mask

Enshine - Singularity

Debiut Enshine swoim oryginalnym brzmieniem wpuścił odrobinę świeżego powietrza na terytorium doom metalu i stał się jednym z najlepszych albumów 2013 roku. Fani mogą odetchnąć z ulgą, jego następca nie zawodzi.
Oczywiście "Singularity" w przeciwieństwie do "Origin" nie mogło wziąć już słuchaczy z zaskoczenia, więc muzycy, by powtórzyć swój wcześniejszy sukces musieli jeszcze bardziej wysilić się przy pisaniu kompozycji. Trzeba przyznać, że wyszło im całkiem nieźle. Utwory oczywiście, jak przystało na gatunek skupiają się na budowaniu atmosfery, lecz nie jest to znany wielbicielom doom metalu depresyjny, przygnębiający nastrój, a raczej gotycka melancholia. Twórcy jednak zadbali o to, by ich kompozycje nie były jednowymiarowe i nie zlekceważyli potrzeby kilku porządnych riffów oraz zapadających w pamięć melodii, w efekcie zawsze jest na czym zawiesić ucho. Utwory nie stoją w miejscu i nie zdarza im się zatrzymywać na pojedynczych motywach zbyt długo, ponieważ muzycy potrafią bez problemu budować napięcie bez zbędnych powtórzeń. Każdy kawałek rozwija się w całkiem przyzwoitym tempie, dzięki czemu ciężko się tu nudzić.
Produkcja również stoi na całkiem wysokim poziomie. Warstwa melodyczna została w miksie odpowiednio podkreślona, a dzięki dość rozrzutnemu użyciu pogłosu oraz elektroniki dźwięk wydaje się niezwykle przestrzenny, przez co szczególnie watro przesłuchać tego albumu na porządnych słuchawkach.
"Singularity" to świetna propozycja nie tylko dla fanów gatunku, bowiem jej melodyjna natura oraz brak typowych wad konwencji powinny przemówić również do tych, których doom metal odrzuca. 

8,5/10


Kauan - Sorni Nai

Rosyjscy mistrzowie folk doom metalu (którzy z jakiegoś powodu śpiewają po Fińsku) uderzają ponownie, równie zachwycający jak zawsze. Może swoim nowym wydaniem nie przynoszą większych niespodzianek, lecz ich kompozycje jak zwykle rozkładają na łopatki.
Chociaż, jak przystało na gatunek, utwory nie powalają tempem, to braki w szybkości nadrabiają bogactwem użytych brzmień. Kauan używa bardzo szerokiego instrumentarium, by utwory co chwilę zaskakiwały, a każde kolejne przejście wiązało się z wyraźną zmianą brzmienia. Dzięki takiemu podejściu, poza standardem gatunkowym, usłyszymy tu: żeńskie wokale, pianino, skrzypce, akcenty symfoniczne, a nawet odrobinę elektroniki. Zespołowi udało się również przygnieść słuchaczy ciężką atmosferą jednoczenie nie szafując growlami przy każdej okazji, lecz wyraźnie stawiając na potęgę gitar. Niestety twórcy miejscami nieco zbyt mocno skupili się na budowaniu nastroju, przez co płyta cierpi na brak zapadających w pamięć riffów.
"Sorni Nai" (jak i cała dyskografia zespołu) to prawdziwa perła doom metalu. Talent kompozytorski twórców słychać tu przy każdej okazji i jeśli nie odrzuca was od tej konwencji koniecznie powinniście sięgnąć po najnowsze dzieło Kauan.

9/10


Avatarium - The Girl With The Raven Mask

Chociaż osobiście nie przepadam za zespołami starającymi się przywrócić muzykę "starych, dobrych czasów", to nawet ja musiałem przyznać, że debiut Avatarium był całkiem imponujący. W swoim drugim podejściu zespół może nie rzuca na kolana, lecz także nie sprawia szczególnego zawodu.
Na "The Girl With A Raven Mask" samo odtwarzanie atmosfery tradycyjnego doom metalu wyszło znakomicie, w czym niebagatelną rolę odegrały wiecznie obecne klawisze w stylu retro, oraz świetne wokale Jennie-Ann Smith. Niestety same kompozycje pozostawiają już trochę do życzenia. Oczywiście znajdziemy tu kilka całkiem chwytliwych motywów i zapadających w pamięć solówek, lecz twórcom zdarza się czasami nieco zbyt rozciągać utwory i niepotrzebnie zapętlać pewne frazy, przez co mniej wytrwali słuchacze mogą miejscami przysypiać. Mimo to zespół ma dosyć własnego charakteru oraz interesujących pomysłów, by wyróżnić się na tle wszystkich, bezmyślnie powtarzających stare schematy, nieciekawych grup.
Pomimo pewnych niedociągnięć zdecydowanie warto zainteresować się najnowszym dziełem Avatarium, ponieważ w swojej niszy są bezkonkurencyjni.

8/10