5. Periphery - Periphery III: Select Difficulty
Z każdym kolejnym albumem Periphery ugruntowuje swoją pozycję lidera na scenie metalowej swojego pokolenia. Panowie udowadniają, że djent nie był jedynie nowinką czy gatunkiem jednego patentu. "Sellect Difficulty" zaskakuje przede wszystkim różnorodnością. Kolejne utwory prezentują zdecydowanie odmienne podejścia do gatunku. Usłyszymy tu utwory ostre i agresywne otoczone chwytliwymi numerami singlowymi (w tym najlepszym w historii zespołu - "Marigold"), rozbudowanymi progresywnymi kolosami, delikatnymi balladami oraz oryginalnymi eksperymentami. Przy tym wszystkim jak zwykle panowie wykazali się wielkim talentem komponując utwory złożone, lecz wpadające w ucho. Ich sukces był w pełni zasłużony, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości.
4. Hypno5e - Shores Of The Abstract Line
Nieprzewidywalny, kompletnie szalony, ciężki, lecz nie pozbawiony subtelności - nowy album Hypno5e wypada oszałamiająco. Łącząc skrajnie różne nastroje, wyśmienicie operując dysonansem i zaskakując na każdym kroku sprawia, że jedyną adekwatną reakcją jest niekontrolowany opad szczęki. Delikatne melodie wokalne i dźwięki instrumentów akustycznych przeplatają się z gryzącymi harmoniami, niskimi riffami oraz krzykiem wokalisty sprawiając, że absolutnie nie da się nudzić słuchając "Shores Of The Abstract Line". Skoro First Fragment to tegoroczni mistrzowie przesady, to Hypno5e deklasują wszystkich w kategorii posługiwania się kontrastami. Dla miłośników metalowej awangardy jest to pozycja obowiązkowa.
3. Meshuggah - The Violent Sleep Of Reason
Po premierach tegorocznych albumów Hypno5e i Periphery myślałem, że przyjdzie czas by przyznać, iż uczniowie przerośli mistrza, jednak Meshuggah odpowiedziało jednym z najlepszych albumów w swojej karierze. "The Violent Sleep Of Reason" to najbardziej melodyjna płyta w historii zespołu, a pomimo to nie straciła ani odrobiny ciężaru, z jakiego znani są ci panowie. W końcu również doczekaliśmy się nagrania, które nie straszy nadmierną kompresją, lecz jak na dłoni pokazuje wszystko, co warto wyłapać w niesamowitych zagrywkach tych szalonych Szwedów. Potęga ośmiostrunowych gitar ojców djentu powala znów, jednocześnie dostarczając nam dużo więcej zapadających w pamięć zagrywek niż zwykle.
2. Babymetal - Metal Resistance
Proszę nie regulować odbiorników, to nie są głupie żarty, to się dzieje naprawdę. Trzy dziewczynki z Japonii (wraz z całą armią profesjonalnych kompozytorów i producentów, swoją drogą bardzo zdolnych) zupełnie zmiotły w tym roku praktycznie wszystkich wielkich tej sceny. Już podstawowy koncept łączenia j-popu z metalem, jaki zaprezentował ich debiut był niezwykle interesujący, jednak dopiero tutaj został nie tylko dopracowany do perfekcji, lecz także bardzo wyraźnie rozbudowany. Wpływy folku, ska, elektroniki czy muzyki symfonicznej genialnie wzbogaciły materiał i sprawiły, że płyta nie nudzi nawet po wielokrotnym przesłuchaniu. W tym momencie wszelka panika ortodoksyjnych członków społeczności wydaje się jedynie śmieszna - Babymetal nie oznacza końca metalu, lecz jego nową jakość i, miejmy nadzieję, mniej konserwatywne podejście do jego tworzenia.
1. Moon Tooth - Chromaparagon
Spadli na nas jak grom z jasnego nieba i zaskoczyli zupełnie niepowtarzalną, lecz do pewnego stopnia znajomą wizją muzyki łączącej stoner rock, sludge, heavy metal i progresywę. Wielu po tym opisie ma pewnie przed oczami Baroness, lecz zapewniam - nawet oni nie brzmią jak Moon Tooth. Niskie, ciężkie, a mimo to niezwykle melodyjne zagrywki w połączeniu z niezwykłym, czystym głosem Johna Carbone zabierają nas na niezapomnianą podróż, w której można zatopić się na długie godziny, powtarzając ją gdy tylko wybrzmi jej ostatnia nuta. Każdy utwór zapada w pamięć, a niektóre zagrywki prawdopodobnie utkną w mojej pamięci już do końca życia. Pisząc recenzję wahałem się czy dawać debiutowi idealne 10/10. Z perspektywy czasu uważam, że jednak powinienem był to zrobić, gdyż jestem pewien, że to ten album będę miał na myśli, jeśli kiedyś zmienię się w zasuszonego starca głoszącego, iż "dzisiejsza muzyka to już nie to co kiedyś".
Jak zwykle nie przesłuchałem wszystkiego, jeszcze mniej oceniłem, lecz choć w przyszłym roku nie ma większych perspektyw na to, że ilość mojego czasu się zwiększy postaram się znaleźć sposób by wspomnieć chociaż krótko o płytach, na których recenzję nie mam czasu. Polecam śledzić na Spotify moją playlistę najlepszych piosenek roku, na którą na dobrą sprawę trafia wszystko, co przypadnie mi w jakikolwiek sposób do gustu. Polecam również używać tego wspaniałego wynalazku, jakim są serwisy streamingowe, by przynajmniej tak wspierać muzykę, której się słucha. Wersja 2017 pojawi się prawdopodobnie za miesiąc-dwa, kiedy wyjdzie trochę więcej materiału i będzie czego słuchać. Wszystkim czytelnikom życzę udanego 2017 roku i żeby nadchodzące albumy nigdy nie zmusiły nas do wspominania "starych dobrych czasów".