Kreator - Gods Of Violence
Nie od dziś wiadomo, że thrash metal z reguły nie jest kopalnią innowacji i świeżości. W zeszłym roku jednak Amerykanie z Vektor, Death Angel i Testament przypomnieli nam, że ciągle da się wycisnąć całkiem sporo z tego gatunku. Niestety scena europejska trochę przestała nadążać za kolegami zza oceanu. Destruction nie wydało naprawdę dobrego albumu od kilkunastu lat, a Sodom serwował nam ostatnio odgrzewane kotlety. Na całe szczęście Kreator, po pięciu długich latach od "Phantom Antichrist" powrócił, by obronić dobre imię niemieckiego thrashu.
Komponując szybki, ostry, agresywny metal łatwo można ulec mylnemu wrażeniu, że prymitywne zagrywki oraz banalne, zapętlające się konstrukcje są wybaczalne, o ile tylko brzmienie jest dostatecznie zbliżone do wzorców ze "starych, dobrych czasów". Na całe szczęście Kreator systematycznie unika tej pułapki wkładając w swoje kolejne płyty bardzo dużo pracy. Na "Gods Of Violence" panowie wręcz zasypali nas pierwszorzędnymi riffami gitarowymi. Dzieje się tu dużo i to wyjątkowo gęsto, nie ma tu najmniejszego miejsca na nudę. Utwory nie stoją nawet na chwilę w miejscu, a raczej stale podsuwają nam kolejne zagrywki, które z jednej strony ukazują ich imponujące umiejętności wykonawcze, a z drugiej bez najmniejszego problemu zapadają w pamięć. Twórcom udało się dokonać spektakularnego wyczynu pisząc niezwykle melodyjne, miejscami wręcz power metalowe ("Hail To The Hordes"), motywy, jednocześnie nie tracąc ani odrobiny agresji, z jakiej znany jest gatunek. Tyczy się to również samych wokali Mille'a Petrozza'y, który, choć dysponuje jednym z ostrzejszych głosów na scenie thrashowej, wciąż bez problemu jest w stanie poprowadzić wyraźną linię wokalną. Może to nie przypaść do gustu wielbicielom bezmyślnego ciężaru, lecz dzięki temu do płyty chce się wielokrotnie wracać.
Jedynym większym uchybieniem, jakiego można doszukać się w "Gods Of Violence" jest brak większego zróżnicowania. Dźwięki instrumentów akustycznych, klawisze czy wstawki orkiestrowe umilają nam czas jedynie w krótkich wstępach, bądź pod koniec utworów. Z jednej strony warto docenić, że kompozytorzy dorzucili choć to, lecz takie drobne akcenty pozostawiają pewien niedosyt. W przyszłości warto byłoby pomyśleć o szerszym użyciu tego typu urozmaiceń oraz wplataniu ich w sam rdzeń utworów.
Może ci panowie robią sobie dłuższe przerwy pomiędzy kolejnymi albumami, lecz jak widać czekanie się opłaca. "Gods Of Violence" to bez wątpienie jeden z najbardziej melodyjnych albumów Kreatora, a osobiście zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, iż to jedno z ich najlepszych wydań. Fani thrash metalu, który nie krzywią się na myśl o czystej produkcji, czy melodii w muzyce powinni sięgnąć po tę płytę bez śladu zawahania.
9/10
Mocna ocena jak na ten materiał;)
OdpowiedzUsuńA jak tam nowy Overkill?:)
Mocna, ale zasłużona, a nowego Overkilla słuchałem na razie raz i jakoś nie korci mnie żeby zrobić to ponownie. Może to tylko pierwsze wrażenie, ale jednak trochę mnie znudził. Wypada tak przynajmniej o klasę gorzej od Kreatora. Pewnie napiszę recenzję w najbliższym czasie.
UsuńA widzisz - to ja mam na odwrót i mnie bardzo szybko znudził kolejny taki sam album Kreatora, który z thrashem ma coraz mniej wspólnego. Z kolei Overkill wchodzi jak zimne piwo w gorący dzień;)
UsuńNo to według mnie "Gods Of Violence" ma właśnie tę przewagę, że brzmi specyficznie jak Kreator, a "The Grinding Wheel" jak każdy inny album thrashowy. Do tego bardzo mi odpowiada to odchodzenie od konwencji, a ten album idzie w tym kierunku jeszcze dalej, nie ma tu wielkiego przełomu, lecz widać ewolucję. Dochodzi jeszcze kwestia przesycenia rynku - przerwa między kolejnymi wydaniami Overkill była dwukrotnie krótsza, to też ich formuła przejadła mi się szybciej.
Usuń