Overkill - The Grinding Wheel
Dopiero co Kreator dał nam przykład jak można odświeżać thrash metalowe brzmienie, aby wciąż wywołać zainteresowanie publiczności, a już Overkill przypomina nam o wszystkich plusach i minusach bardziej ortodoksyjnego podejścia do gatunku. Podczas gdy Niemcy starali się przemycać do swojej muzyki coraz więcej melodii, wzbogacając brzmienie kosztem niezadowolenia bardziej ortodoksyjnych fanów, Amerykanie zdecydowali się na bardziej standardowe podejście do tematu. Nietrudno przewidzieć tego rezultaty, zwłaszcza, że widzieliśmy je już niejeden raz.
Krótko mówiąc "The Grinding Wheel" brzmi dokładnie tak samo, jak wszystkie pozostałe płyty zespołu z ostatnich kilku lat. Jeśli zatem ich formuła nie zdążyła was jeszcze znudzić, a co więcej, macie ochotę na kolejną porcję standardowego, współcześnie brzmiącego thrashu, to polecam śmiało sięgnąć po to wydanie. Jednak ci, których, tak jak i mnie, Overkill zachwycił ostatnio przy okazji "Ironbound" raczej nie znajdą tu niczego nowego.
Najnowsze dzieło tych panów cierpi na większość problemów, z jakimi boryka się współczesny thrash. Przede wszystkim kompozycje potrafią być do bólu przewidywalne. Wiele przejść brzmi bardzo znajomo, a utwory niejednokrotnie rozwijają się w mocno przewidywalny sposób. Dodatkowo na niekorzyść płyty działa jej długość. Większość utworów trwa tu powyżej sześciu minut, a niektórym kilka drobnych cięć wyszłoby zdecydowanie na dobre. Kolejnym poważnym uchybieniem jest brak wyraźnego, unikalnego stylu zespołu. Overkill stał się de facto wzorcem typowego, czystego, nieudziwnionego thrashu i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, iż ich konkurencja robi wszystko to co oni i więcej. Kreator wplata wpływy power metalowe, Testament dodaje do tej mieszanki niesamowitą sekcję rytmiczną, a Death Angel to festiwal różnorodności kompozycji. Niestety w tym wypadku otrzymujemy jedynie gołą podstawę, na której inni potrafią zbudować znacznie więcej. Wszystko to sprawia, że "The Grinding Wheel" to album, który bardzo szybko zostanie zapomniany i utonie w mrokach przeszłości.
Zapewne po takim opisie wielu uzna tę płytę za stratę czasu, jednak trzeba przyznać, że ma także całkiem sporo zalet. Pierwszą rzeczą, która rzuca się w uszy są bardzo solidne, pełne energii i agresji riffy gitarowe, które z pewnością na koncercie rozruszają najbardziej niemrawą publikę. Warto również docenić pewne urozmaicenia wewnątrz utworów, nawet jeśli zmiany nastrojów widać z kilometra, to ich obecność i tak cieszy. Na plus wypada także czysta, nowoczesna produkcja, dzięki której nawet partie gitary basowej nie są trudne do wychwycenia. Zdecydowanie nie jest to zły album i choć nie wyrasta ponad resztę stawki, to nie ma tu mowy o żadnej stracie czasu.
Fani thrash metalu powinni zupełnie zignorować moje narzekania, ponieważ najprawdopodobniej pokochają ten album dokładnie z tych powodów, z których mi nie przypadł do gustu. Może "The Grinding Wheel" nie zapisze się w historii jako najważniejsze wydanie tego roku, lecz ciągle stanowi świetną propozycję dla każdego, kto szuka klasycznego, nieudziwnionego thrashu.
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz