wtorek, 6 października 2015

Recenzja - Gloryhammer - Space 1992: Rise Of The Chaos Wizards

Gloryhammer - Space 1992: Rise Of The Chaos Wizards

Niektóre zespoły biorą power metal nieco zbyt poważnie, na całe szczęście Gloryhammer nie jest jednym z nich. Już od dawna konwencja ta nie brzmi świeżo, lecz z jakichś powodów co jakiś czas pojawia się wydanie, przy którym ciężko źle się bawić. Zazwyczaj dzieje się tak gdy twórcy skupiają się bardziej na podkreślaniu mocnych stron konwencji, niż tuszowaniu wad. Właśnie w ten sposób do tematu podeszli ci panowie, a ich najnowsze dzieło to prawdziwa uczta dla wielbicieli przerysowanego aż do poziomu parodii power metalu.
Na albumie nie zabraknie jednorożców, smoków, orkiestry z keyboardu oraz motywów, które niesamowicie wpadają w ucho. "Space 1992: Rise Of The Chaos Wizards", jak dość łatwo można wywnioskować z samego tytułu, zupełnie nie wstydzi się jakichkolwiek gatunkowych stereotypów, wręcz przeciwnie, podkreśla je i czerpie z nich wszystko co najlepsze. Nawet drobne niedoskonałości, które przylgnęły do konwencji pracują tu na korzyść piosenek. Wątpię, że znalazłoby się wiele osób, które po usłyszeniu "Universe On Fire" czy "The Hollywood Hootsman" nie nuciłyby pod nosem ich refrenów jeszcze przez długi czas, nawet pomimo pewnych niedociągnięć. Nie przeszkadzają tu nawet kiczowato brzmiące klawisze, proste zagrywki, okazjonalne elektroniczne beaty, oraz niesamowicie przesadzone teksty, ponieważ to właśnie one stanowią o sile piosenek, świetnie wzbogacają brzmienie, a ponadto zostały na tyle umiejętnie użyte, że stale czeka się na kolejną ich porcję. Chociaż kompozycje zespołu często celowo uciekają się do banałów, to słychać, iż za całością stali świetni muzycy, starający się w standardowych formułach upchnąć jak najwięcej interesujących pomysłów i przyjemnych melodii. Kompozytorzy parodiując gatunek nie poszli na łatwiznę, a ich utwory, choć z reguły nie zaskakują (w końcu taka była koncepcja), to zawierają na tyle dużo urozmaiceń, że nie nudzą zbyt szybko. Co do samego wykonania, to nie można się przyczepić do żadnego z instrumentalistów. Wszyscy wykonują solidnie swoje zadanie, lecz przed szereg wybija się jedynie klawiszowiec, którego partie zwykle najbardziej przykuwają uwagę i zapadają w pamięć. Thomas Winkler za mikrofonem, technicznie rzecz biorąc, spisuje się znakomicie, jednak barwa jego głosu nie wyróżnia go zbytnio na tle innych wokalistów w gatunku, lecz z drugiej strony prawdopodobnie wcale nie o to tu chodziło.
"Space 1992: Rise Of The Chaos Wizards" jest tym dla power metalu, czym "Kung Fury" jest dla kina akcji, bądź "Far Cry 3: Blood Dragon" dla gier wideo. Chociaż kicz wylewa się tu z każdej możliwej strony, to właśnie tym najbardziej bawi i dzięki temu powoduje uśmiech na twarzach słuchaczy. Gloryhammer już drugi raz z rzędu dostarczył nam przedniej rozrywki i już czekam na jej kolejną porcję. Źle bawić się przy tej płycie mogą jedynie ludzie, którzy są zbyt poważni by cieszyć się życiem.

8,5/10


P.S. Chciałem przeprosić za ostatnią, niezapowiedzianą przerwę na blogu. Zostałem na pewien czas odcięty od internetu, a jako że pisanie dłuższego tekstu na urządzeniach mobilnych jest mniej-więcej równie przyjemne co jedzenie tłuczonego szkła, nie byłem w stanie niczego opublikować. Niestety w najbliższym czasie nie będę mógł pisać tak dużo jak wcześniej, lecz postaram się w miarę możliwości informować o wszelkich ważniejszych, lub ciekawszych albumach choćby w formie minirecenzji, bądź podsumowania tygodnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz