poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Recenzja - Soulfly - Archangel

Soulfly - Archangel

Rozpad klasycznego składu Sepultury nikomu nie wyszedł na dobre. Bez Maxa Cavalery na pokładzie zespół zaczął wypuszczać muzykę tak przeciętną, że w chwili obecnej prawie nikt nie czeka na ich kolejne płyty. Choć Soulfly nie zszedł nigdy tak nisko, to również nie wydał nic szczególnie godnego uwagi. Niestety "Archangel" nie zmienia wiele w taj kwestii, a jedyna jego interesująca część to okładka.
Najnowsze dzieło Maxa Cavalery jest nieciekawe praktycznie na każdym możliwym poziomie. Piosenki są tu niezwykle przewidywalne, nie oferują nic nowego i zapętlają w kółko te same motywy. Oczywiście takie podejście samo w sobie nie jest szczególnie złe, wiele zespołów było w stanie w ten sposób nagrać parę niezłych piosenek, lecz by tego dokonać potrzebne są świetne riffy, które momentalnie zapadają w pamięć, a tych na "Archangel" brakuje. Zagrywki gitarowe prezentują bardzo nierówny poziom. Czasami opierają się na trzech, czterech dźwiękach i przypominają popłuczyny po "Roots" ("Sodomites"), a niekiedy słyszymy w miarę solidne popisy umiejętności ("Deceiver", "Mother Of Dragons"), lub całkiem ciekawy pomysł (nastrojowa gitara na piosence tytułowej). Niestety gorsze fragmenty zdecydowanie przyćmiewają te lepsze, przez co najnowsza płyta Soulfly zwyczajnie nudzi. Mógłbym zacząć również narzekać na niezbyt przejrzystą produkcję, lecz warstwa rytmiczna wcale wiele nie wnosi i czystsze nagranie podkreśliłaby jedynie jak bardzo utworom brakuje głębi.
Kompozycje nie różnią się specjalnie od siebie nawzajem i można podzielić je na dwie kategorie: szybkie, bardziej thrashowe, wściekłe kawałki, oraz wolniejsze, o pulsującym rytmie, które starają się budować nastrój. Nie wątpię, że na koncercie taka mieszanka musi być całkiem skuteczna, lecz na płycie powoduje jedynie opadanie powiek. Na tym właściwie zróżnicowanie się kończy i jedynie od czasu do czasu na którejś z piosenek usłyszymy drobny haczyk, który stara się zwrócić naszą uwagę, lecz nie został umiejętnie wpleciony w całość.
Największą gwiazdą "Archangel" jest bez wątpienia Eliran Kantor, który jak zwykle namalował niesamowitą okładkę. Muzyka natomiast jest boleśnie przeciętna i absolutnie nie zapada w pamięć. Temu albumowi przydałoby się kilka cięć, po których mogłaby z niego wyjść całkiem przyzwoita epka. Słychać tu kilka interesujących motywów, lecz toną one pod masą zapychaczy, nieprzemyślanych motywów oraz nierozwiniętych pomysłów.

5/10 

6 komentarzy:

  1. Faktycznie, "Archangel" nie jest złym albumem. Niestety jest dość nudnawy. Podczas słuchania dosłyszałem się dźwięków w stylu Behemoth. Ciekawe, że faktycznie Max przyznał się do inspiracji nimi, a także m.in. Belphegor. Cavalera z każdym nowym albumem wciąż szuka na nowo pomysłu na Soulfly. Smutne to :-( Powinien po prostu rzadziej wydawać albumy i skoncentrować się na jakości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewentualnie powinien zacząć współpracować z producentem, bądź muzykiem, który miałby odwagę powiedzieć "Max, popracuj nad tym trochę, bo chwilowo to się niezbyt nadaje". Cavalera przyznał w wywiadzie dla Revolvera, że "Archangel" to generalnie zlepek najlepszych fragmentów z jam session i to czuć. Właśnie od takich pomysłów powinien odciągać producent.

      Usuń
    2. Dla mnie największą wadą kolejnych wypocin (niestety w tej chwili to już tylko wypociny) wypuszczanych przez Maxa jest klepanie od 30 lat w kółko tego samego schematu: zwrotka z dwóch lub czterech krótkich linijek o niczym i refren polegający na powtórzeniu tytułu utworu. Obowiązkowo cztery razy. I o ile na "Beneath The Remains", czy "Roots" dawało to radę, o tyle dwadzieścia lat później zaśpiewy "so-do-majts, so-do-majts", "para-noja, para-noja", czy inny "wulczur-kulczur" po prostu nudzą. Piszesz, że Max ciągle szuka pomysłu na Soulfly. Ja mam wrażenie, ze jest dokładnie odwrotnie. Że przestał szukać dawno temu i gra w kółko to samo. Dla mnie efektem "szukania" jest najnowszy krążek "Lux Occulta", który jest przykładem niesamowitej wręcz odwagi i zdolności do skrajnego wyłamania się z ustalonej ramki. Wyjątkowa płyta jakich bardzo, bardzo mało.

      Usuń
  2. Eee tam Sepultura grała o wiele lepiej już na "Against", Max na "Soulfly" zagrał wszystko w stylu "Roots 2", a Sepultura zrobiła każdy utwór inaczej, a że komuś wokal Derricka się nie podoba to inna sprawa, ich obecne albumy typu "Kairos" czy "The Medaitor Between Head And Hands Must Be The Heart" miażdżą Soulfly niemiłosiernię ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dopiero mam zamiar pisać o tym albumie. Jednak uważam, że jest on dobry. Jednak nie najlepszy. Tak jak ktoś wyżej napisał. Zamiast wydawać albumy co dwa lata powinien skupić się na jednym, ale konkretnym krążku. Dla mnie ostatnim albumem, który mi się podobał w całości to był Conquer. Potem już jest naprawdę słabo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem fanem Maxa od długiego czasu i uważam, że gość jest legendą. Do album Conquer nie popełnił błędu, każdy album zasługiwał na miano bardzo dobrego przynajmniej. Lecz później było coraz gorzej, Omen i Blunt Force Trauma była tragiczne, bez polotu i napisane chyba na kolanie. Brakło duszy tego zespołu. Później była mała poprawa, w Enslaved była poprawa, Savages był dobrym albumem, nawet prosty ale zarąbiście oldschoolowy Pandemonium mnie rozłożył na łopatki. Mimo swej prostoty miał to coś. Po zapowiedziach Archangel oczekiwałem wiele, pomysłów, złożoności (jak na Maxa :)) oraz powietrza w tych kawałkach. Album miał być epicki. Pierwsze moje obawy nastąpiły gdy zobaczyłem czas trwania płyty, 37 min. Epicka płyta nie może trwać tak krótko. No i nie myliłem się. Na miano epickości są tutaj 2 może 3 kawałki, reszta to napisane w 10min kawałki, nie przemyślane i po prostu byle jakie. Max powinien zaopatrzyć się w profesjonalnych muzyków z prawdziwego zdarzenia, aby każdy mógł dopracować utwór i dać coś od siebie. Może jeszcze doczekam się coś na miarę Dark Ages lub Prophecy.

    OdpowiedzUsuń