piątek, 29 kwietnia 2016

Recenzja - Cult Of Luna / Julie Christmas - Mariner

Cult Of Luna / Julie Christmas - Mariner

W zamierzchłych czasach, gdy ISIS kojarzyło się jeszcze z ciężkimi brzmieniami, a nie obcinaniem głów i demolowaniem zabytków, post-metal był jednym z najciekawszych wschodzących gatunków na scenie metalowej. Od tego czasu minęło jednak ładnych kilkanaście lat, przez które konwencja wyraźnie zwalniała tempa i dowodziła, że nie ma w niej aż tyle pola do rozwoju, jak początkowo mogło się wydawać. W związku z tym takie albumy jak "Mariner" - starające się odświeżyć starą formułę są na wagę złota.
Cult Of Luna zwracając się po pomoc przy tworzeniu nowego albumu do wokalistki Julie Christmas trafiło w dziesiątkę. Jej charakterystyczny, agresywny, nieco skrzekliwy głos wprowadzając do całości nutę niepokoju świetnie współgra z ciężkimi, nastrojowymi kompozycjami, z których zespół jest znany. Pojawienie się czystych wokali nie odjęło tu ani odrobiny ciężaru, a wzbogaciło jedynie paletę brzmień, z której korzystali twórcy i dodało jednocześnie melodyjne motywy sprawiające, że płyta bez trudu zapada w pamięć i chce się do niej wracać.
Oczywiście, jak przystało na post-metal utwory oczarowują atmosferą, przygniatają potężnymi riffami, a jednocześnie nie stronią od brzmień klawiszowych i elektronicznych. Twórcy tworząc typowe dla gatunku, utwory o pokaźnych gabarytach zadbali o to, by na tyle często bawić się brzmieniem, by nie znudzić zbyt szybko słuchaczy, jednak nie udało im się kompletnie uniknąć zbędnych dłużyzn. Niekiedy, gdy muzycy wyraźnie nastawiają się na budowanie nastroju niepotrzebnie rozwlekają niektóre fragmenty, bądź zwyczajnie zapętlają motyw aż do znudzenia. Szczęśliwie zwykle w takich momentach sprawę ratują nietuzinkowe wokale Julie Christmas, które same w sobie dostatecznie urozmaicają brzmienie.
Produkcja na "Mariner" prezentuje się całkiem przyzwoicie. Nagranie błyszczy zwłaszcza w niezwykle przestrzennych, czystych fragmentach elektronicznych, które prezentują się znakomicie. Gdy pojawia się pełny zespół również nie jest źle, łatwo daje się wyłapać poszczególne partie instrumentalne. Cieszy zwłaszcza wyraźna obecność gitary basowej, którą podkreśla dość mocne przesterowanie. Podobny zabieg szkodzi jednak gitarom. Muzycy podkręcając efekt distortion w pewnych momentach doszli do poziomu, na którym wzmacniacze nie dają sobie rady i wychodzą poza próg zniekształceń sztucznie spłaszczając brzmienie.
"Mariner" to z całą pewnością jeden z najciekawszych albumów post-metalowych ostatnich lat i chociaż nie udało mu się uniknąć pewnych błędów, to zdecydowanie warto po niego sięgnąć. Osobiście mam nadzieję, że nie jest to jednorazowa współpraca i żeńskie wokale usłyszymy również na kolejnych wydaniach Cult Of Luna.

8,5/10

2 komentarze:

  1. Jeśli to jest jeden z najlepszych post metali ostatnich lat to czas zacząć się bać o przyszłość tego gatunku;) Jak dla mnie krążek do bólu przeciętny. Napaliłem się na niego jak Roman P.na trzynastolatkę i cholernie się zawiodłem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No faktycznie, tytuł jednego z najlepszych albumów post-metalowych ostatnich lat "Mariner" zgarnia raczej przez dość słabą konkurencję w gatunku. Prawdopodobnie przypadł mi też do gustu bardziej, ponieważ tradycyjna formuła zespołu już zdecydowanie mi się przejadła, a tym razem mnie zaskoczyli. Czy komuś ten kierunek się podoba to już sprawa indywidualna, ale ja zdecydowanie bardziej wolę to, od powtarzania dotychczasowych schematów. Będę obstawał przy swoim - "Mariner" to kawał dobrej roboty, nawet jeśli tu i ówdzie trochę się dłuży.

      Usuń