niedziela, 16 października 2016

Recenzja - Opeth - Sorceress

Opeth - Sorceress

Odświeżanie swojego brzmienia to kluczowa sprawa dla wszystkich zespołów z dłuższym stażem, jednak należy robić to umiejętnie. Popychając swój zespół do przodu należy pamiętać, by stale wzbogacać wachlarz brzmień jakimi się operuje. Niestety, jak na inteligentny zespół, Opeth przy okazji "Heritage" postąpił bardzo głupio, odcinając się od swojego cięższego oblicza, jednocześnie nie oferując wiele nowego w zamian. Jednak na "Sorceress", pierwszy raz od zniknięcia growli można odnieść wrażenie, że cała ta zmiana w końcu do czegoś dąży.
Nie da się zaprzeczyć, że lata siedemdziesiąte były złotym okresem dla klasycznego progresywnego rocka, jednak przeszłość ma pewną własność o której wielu zapomina - nie da się jej odtworzyć z zachowaniem całego jej czaru. Z tego powodu wszelkie zespoły revivalowe nigdy nie dojdą dalej niż ci, na których się wzorują. Choć trudno to przyznać, to właśnie tym pięć lat temu stał się Opeth. Nie ma oczywiście wątpliwości - "Heritage" i "Pale Communion" to bardzo solidne albumy, lecz bledną zarówno w porównaniu z dokonaniami Yes czy Rush, jak i wcześniejszymi płytami Szwedów.
"Sorceress" nie zwraca nam czasów "Blackwater Park", wciąż hołdując przeszłości, lecz tym razem panowie postarali się stworzyć nieco bardziej kolorową mieszankę stylów, dzięki której czuć drobny powiew oryginalności. Tym razem twórcy wzbogacili klasyczno-progresywne brzmienie o brudniejsze wpływy z rejonów stoner/sludge/doom, co dodało całości charakteru. Prostsze, chwytliwe, acz przytłaczające motywy przeplatają się tu z bardziej złożonymi riffami gitarowymi, partiami akustycznymi oraz brzmieniami klawiszowymi przywołującymi wspomnienia czasów organów Hammonda. Ten zabieg nadał całości odrobiny niezbędnego ciężaru, którego wcześniej bardzo brakowało. Przede wszystkim jednak Michael Åkerfeldt i przyjaciele skupili się na stworzeniu progresywnego dzieła na miarę swoich mistrzów, pełnego różnorodnych brzmień, bogatych aranżacji i delikatnych smaczków. Oczywiście, jak przystało na wybitnych muzyków wyszło im bardzo przyzwoicie, lecz ciągle nie wiadomo dlaczego zamiast tego nie posłuchać po prostu kolejny raz Yes - "Fragile".
Jednocześnie klimaty te przywołane do dzisiejszych czasów zyskują za sprawą lepszych, czystszych nagrań. Potężne, przesterowane gitary nie zakrywają przewijających się w tle klawiszy, czy innych smaczków przygotowanych dla nas przez kompozytorów. Nagranie jest tu wyjątkowo przejrzyste i podkreśla wszystkie najważniejsze elementy kompozycji. Nawet solówki na basie są słyszalne bez najmniejszego problemu, a niskie częstotliwości nigdy nie sprawiają wrażenia spłaszczonych. W warstwie produkcyjnej nie ma się do czego przyczepić.
Mieszanka Black Sabbath i Yes ma swój urok, lecz fani wciąż będą musieli czekać na czasy gdy Opeth znów zapragnie być sobą, zamiast składać hołd czasom, które dawno minęły i wbrew ich wszelkim staraniom już nie wrócą. Mówią, że jeśli masz kopiować, kopiuj najlepszych, szkoda tylko, że dla tych panów była to degradacja ze statusu pionierów do naśladowców. Dopóki twórcy maja takie nastawienie nie mamy co liczyć na kolejne wybitne dzieło, nie mniej jednak należy przyznać, że to co aktualnie robią wychodzi im całkiem nieźle.

7,5/10

6 komentarzy:

  1. Czytam Twój blog od jakiegoś czasu, jesteśmy w podobnym wieku, znasz się na muzyce (jak ja;)), gusta w sumie też mamy podobne, kilka zespołów za Twoim poleceniem przesłuchałem i nie żałuję a Tobie bardzo dziękuję ale...

    Zawsze musi być jakieś "ale". W niemal każdej recenzji piszesz o odświeżaniu brzmienia, wprowadzaniu nowych elementów, jeśli tego nie ma zespół się powtarza, syndrom acedece i tak dalej. Parafrazując Twoje zdania z recenzji, sam się powtarzasz, ciągle używając tych samych kryteriów przy każdej opinii. Często masz rację w takich przypadkach, ale są też zespoły od których wręcz nie wymaga się jakichkolwiek zmian, a mimo to są w stanie ciągle grać świeżo i ciekawie w raz obranej stylistyce. Podnoszenie tego problemu przy każdej recenzji jest dosyć wygodnym wytłumaczeniem gdy album się po prostu nie podoba, ale na pewno znasz i cenisz zespoły, które potrafią wydać pod rząd kilka udanych płyt w danej stylistyce, nie modyfikując muzyki, brzmienia...

    Mam nadzieję że nie odbierzesz mojego komentarza jako krytykę czy trollowanie, tylko dobrą radę, bo wykonujesz świetną robotę na swoim blogu, przejrzyj swoje recenzje "na chłodno" a przyznasz mi rację, bo ten jeden element jest momentami irytujący, cała reszta rewelacja, pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję zarówno za wyrazy uznania, jak również za słowa krytyki, lecz oryginalność i odświeżanie brzmienia jest dla mnie osobiście zbyt ważną kwestią w muzyce, by o niej nie wspominać. Zaręczam jednak, że nie jest to najważniejsze kryterium oceny i dość często zdarza mi się lubić płytę, która do pewnego stopnia jest wtórna. Nie oznacza to niestety, że mogę w takim wypadku rzeczoną wtórność przemilczeć.
      Recenzja, pomimo obiegowej opinii, jest rzeczą bardzo subiektywną, a dla mnie jest to bardzo ważna kwestia. Faktycznie, niektóre zespoły są w stanie pociągnąć w tej samej stylistyce dużo dłużej niż inne i staram się o tym wspominać oraz dlaczego tak właśnie jest.
      To prawda - nudzę się znacznie szybciej niż większość fanów metalu, których znam. Nie byłbym zatem szczery w swoich tekstach nie wspominając o tym, kiedy właśnie z tego powodu płyta mi się nie podoba. Staram się jednak opisać brzmienie albumu na tyle dobrze, by czytelnicy byli w stanie wyobrazić sobie czy brak zmian będzie przeszkadzał im tak jak mi.
      Co do przykładania tych samych kryteriów do wszystkich wydań, to nie widzę w tym nic szczególnie zaskakującego. Nie mam zamiaru wybaczać zespołom black metalowym surowej produkcji tylko dlatego, że tak przyjęło się w tej konwencji. W takim razie przyjęło się źle i chwała tym, którzy nie podążają za tradycją. Jeśli natomiast chodzi o wymaganie od wszystkiego oryginalności to posłużę się innym przykładem. Revivalowe zespoły takie jak np. Airbourne czy The Answer nigdy nie zajdą tak daleko jak ich prekursorzy. Idąc po czyichś śladach nie da się zajść dalej niż on i nie zmieni tego stwierdzenie, iż w tym wypadku nie należy nic odświeżać. Zamiast bronić ich mówiąc, że należy podchodzić do tej konwencji inaczej warto przyznać prostą rzecz - cała ta konwencja stawia się przez swój konserwatyzm na straconej pozycji.
      Dla mnie wydanie nowej płyty powinno wiązać się z pewnym rozwojem, doskonaleniem się zespołu, testowaniem nowych idei. Można obyć się bez tego, aczkolwiek mnie osobiście stanie w miejscu trochę boli. Nie ma taryfy ulgowej, klasycy muszą wykazywać się na tym polu tak samo jak debiutanci. Nie twierdzę, że wszyscy powinni podchodzić do muzyki tak jak ja, lecz to są właśnie moje opinie i innych nie mam.
      Również pozdrawiam.

      Usuń
    2. Wszystko się zgadza, tylko trzeba zadać sobie pytanie gdzie są granice tego rozwoju, był już fatalny jak dla mnie boom na nu-metal i gdyby współczesne zespoły wróciły do rapowanek i skreczy to nie jest dla mnie żaden progres, to po pierwsze.

      Po drugie, nie zapominaj że czasy nie są łaskawe, mało kto dziś kupuje płyty i wiele zespołów na pewno chciałoby nawet zaryzykować i zaproponować coś nowego, ale najzwyczajniej w świecie nie stać ich na taki luksus, jeśli fani, często bardzo konserwatywni, będą kręcić nosem i nie kupią kolejnej płyty dla wielu z bandów oznacza to degradację do niższej ligi, a nawet zakończenie działalności. Dobrym przykładem jest Slayer, śmierć Jeffa Hannemna to wielka strata, ale wysoko cenię umiejętności Garego Holta i gdyby zaangażować go w proces kompozytorski mogłoby wyjść coś naprawdę ciekawego. Wiedziałem że to marzenie ściętej głowy- na "Repentless" mamy kompozycję Kinga i to co zostało po Jeffie, zespół nie zaryzykował, fani dobrze przyjęli album i grają dalej, gdyby tak się nie stało zapewne byłaby pożegnalna trasa i koniec. Często więc to fani są odpowiedzialni za taki stan rzeczy, o klasycznym black metalu i fanach takiej muzyki nawet nie wspominam...

      Usuń
    3. Co do nu-metalu to akurat nie był to pomysł w 100% nietrafiony, po prostu wraz z wielkim sukcesem w MTV zbyt wiele osób zaczęło myśleć, że ich zespół może być kolejnym Rage Against The Machine, ale to tak poza tematem.
      Natomiast jeśli chodzi o sprzedaż płyt to biznes wygląda zupełnie inaczej niż za dawnych lat. Poza największymi zespołami w historii metalu absolutnie nikt nie jest w stanie utrzymać się ze sprzedaży płyt. W dzisiejszych czasach jest to tylko niewielki procent tego, co zarabia zespół. Prawdziwe pieniądze robi się na trasach koncertowych, a akurat tam nie trzeba specjalnie wabić fanów (stąd tyle zespołów, które przez długi czas nic nie wydały, lecz ciągle grają koncerty). Nie słyszałem, żeby jakakolwiek większa grupa zatonęła przez jeden eksperyment, który się nie przyjął, czego najlepszy przykład to Metallica, chociaż oni akurat potknięć mieli kilka).
      Z drugiej strony fani z pewnością są współwinni, lecz nie wiąże się z tym zbytnio aspekt finansowy. Chodzi raczej o zbyt niskie stawianie poprzeczki swoim ulubieńcom i niechęć do wszelkich zmian. Jeśli Slayerowi wystarczy wydać kolejny taki sam album, żeby zadowolić wszystkich to to jest trochę smutne. Takie głaskanie po główce nikomu nie wychodzi na dobre, ani widowni, ani zespołowi, dlatego też staram się czasem dać twórcom po łapach, skoro nikt tego za mnie nie zrobi. Siłę przebicia mam jaką mam, ale czasem dociera to do twórców (chwała niech będzie automatycznym tłumaczeniom googla). Gorzej, że raczej nie do tych do których najbardziej powinno.

      Usuń
    4. Metallica idealny przykład;)
      Żenujące są dla mnie komentarze fanów typu: "Metallica nic nie musi, może robić co chce..."
      Metallicę po prostu było na to stać z finansowego punktu widzenia, bo mają dość kasy żeby sobie pozwolić na nagranie kilku słabych płyt pod rząd czy milczeć przez 8 lat, gadanie o artystycznym poszukiwaniu uznaję w tym przypadku za bajki, zresztą zespół i tak wrócił do thrashu, co w mojej opinii robi gorzej i bardziej wtórnie od innych klasyków gatunku.

      Spójrz na historię rocka i metalu, zawsze jak zespół ryzykował ze zmianą stylu czy były roszady w składzie, kończyło się ugodą, zwróceniem do tego co band grał wcześniej i powrotem muzyków, bo jak ktoś zaczął zarabiać tysiące a miał miliony, gra w klubach a wypełniał stadiony...
      Ilu muzyków zdecydowało się na degradację finansową kosztem rozwoju artystycznego, można podać kilka wyjątków potwierdzających regułę. Wszystko rozbija się o pieniądze niestety.

      Usuń
    5. No tu się nie zgodzę. Argument finansowy dla wszelkich kultowych zespołów praktycznie nie istnieje z racji tantiemów i wiecznych tłumów na koncertach. Metallica gdyby chciała mogłaby siedzieć cicho od wydania "Black Album", względnie "Load/Re-Load" (KISS wytrzymał jedenaście lat, a zdarzyło im się popełnić kilka załamujących porażek). Tu faktycznie chodziło o artystyczne poszukiwania. To, że dały wybitnie mierne rezultaty to inna sprawa.
      W wypadku mniejszych zespołów zapełniających raczej kluby, niż stadiony zmiana stylistyki również nieszczególnie boli portfel i akurat tutaj jest całkiem sporo przykładów. Winterun, Job For A Cowboy, Carnifex, a nawet sam Death, wszystkie te zespoły w jakiś sposób zraziły do siebie bardziej konserwatywnych fanów, lecz na kontach wszystko im się zgadza. W takich wypadkach, kiedy publiczność składa się z ludzi, którzy interesują się konwencją, zachodzi rotacja fanów. Ci, którym nie podoba się nowe brzmienie szybko zastępowani są tymi, którym nowy kierunek bardziej przypadł do gustu, a i wielu lubi obydwie wersje. Sztandarowy przykład to Devin Townsend, na którego koncertach do dziś pojawiają się ludzie w koszulkach Strapping Young Lad domagający się "Love?" czy "Detox", a bawią się równie dobrze słuchając śpiewu Anneke Van Giersbergen.
      Nagłe spadki popularności zespołu wiążą się najczęściej ze spadkiem zainteresowania całym gatunkiem, a nie są rezultatem kilku słabszych płyt. Stare są dobre i nie zmieni tego żadna ilość nowego badziewia. Rozwój artystyczny nie stanowi ciosu dla portfela dla bardziej niszowych zespołów, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Po wydaniu kilku dobrych albumów można odcinać z ich racji kupony bardzo długo, następne płyty mogą oznaczać większe, bądź mniejsze zasilenie finansowe, ale nie stratę.

      Usuń