niedziela, 17 lipca 2016

Recenzja - Volbeat - Seal The Deal & Let's Boogie

Volbeat - Seal The Deal & Let's Boogie

Radiowy rock ma na swoim koncie wiele grzechów, lecz najgorszym z nich jest zawsze brak osobowości. Pięknie wystylizowani na niepokorne gwiazdy panowie z gitarą akustyczną w ręku, śpiewający o nieszczęśliwej miłości to widok tak oklepany, że z radością przyjmuję każdą próbę urozmaicenia tego schematu. Volbeat boryka się z wieloma problemami, jakie nawiedzają ten gatunek, lecz akurat barku własnego charakteru nie można im zarzucić.
Nie ma czego ukrywać, nie znajdziemy tu najambitniejszej muzyki pod słońcem, a twórcy nie przygotowali dla nas nic, czego wcześniej nie słyszeliśmy. Panowie po raz kolejny odgrzewają swoją starą, sprawdzoną formułę, by zabawić słuchaczy swoją mieszanką współczesnego, radiowego rocka, rockabilly oraz kilku cięższych zagrywek (choć tych ostatnich z płyty na płytę da się wyczuć coraz mniej). Ten cel akurat udaje się osiągnąć bez większych problemów. Brzmienie zespołu wciąż jest na tyle unikalne, by nie znudzić, a refreny wpadają w ucho natychmiast i zmuszają do mimowolnego nucenia. Kompozytorzy dorzucili również tu i ówdzie bardzo przyjemne urozmaicenia w postaci okazjonalnych partii dud, czy banjo. Szukając niewymagającej, rozrywkowej muzyki trudno trafić lepiej, jednak ci, którzy nie będą w stanie przymknąć oka na pewne dość poważne niedoróbki nie będą zachwyceni.
Wad znajdziemy tu sporo. Przede wszystkim, pod całą otoczką rockabilly kryją się tu boleśnie standardowe kompozycje i wiele radiowych banałów. Wszystkie piosenki korzystają z oklepanego schematu refren-zwrotka-refren, rządzą tu najbardziej standardowe nabicia perkusyjne, jakie można było znaleźć, zapętlanie pojedynczych, prostych motywów jest normą, a żaden z muzyków nawet nie próbuje popisać się tu swoimi umiejętnościami. Niektóre refreny ponadto wydają się rażąco wtórne, aczkolwiek, na całe szczęście nie jest to normą. Technicznie rzecz biorąc Volbeat nie wyróżnia się zatem specjalnie na tle konkurencji.
Jednak mimo wszystko przesłuchanie "Seal The Deal & Let's Boogie" z pewnością nie jest stratą czasu i zdecydowanie polecam tę płytę wszystkim, którzy szukają chwili relaksu przy czymś mniej wymagającym. Pomysł, jaki twórcy mieli na siebie wciąż jest w stanie uzasadnić powstawanie kolejnych płyt zespołu, choć cichy głos z tyłu głowy zawsze będzie mówił mi, że ta koncepcja zasługuje na lepsze wykonanie. Jest tu na co narzekać, ale nie trudno dobrze bawić się przy tej muzyce.

7/10

1 komentarz:

  1. Jak dla mnie album co najwyżej na ocenę 3/10. Kiedyś goście grali aż miło, uwielbiałem ich. Grali oryginalnie, mocno aż głowa sama latała, nie tracąc nic na przebojowości. Już od Beyond Hell/Above Heaven słychać spadek formy, ale tutaj jest najgorzej. Piosenki są bez charakteru i nagrane na siłę. Słychać niestety dolary w tej muzyce. Jest to pierwszy ich album który nie kupiłem.

    OdpowiedzUsuń