sobota, 4 marca 2017

Recenzja - Immolation - Atonement

Immolation - Atonement

Immolation to obok Cannibal Corpse pewnego rodzaju ikona konserwatywnego podejścia do death metalu. W ich muzyce nie pojawiały się żadne większe udziwnienia, innowacje, zbędne popisy czy odstępstwa od kanonu. Ortodoksyjnym fanom gatunku z pewnością bardzo to pasowało, lecz przez to właśnie kilka ich ostatnich albumów nie zapisało się trwale w mojej pamięci. Choć w kwestii stylu kompozycji nie zmieniło się wiele, to "Atonement" bez wątpienia przerywa tę passę i zasługuje na kilka słów uznania.
Podstawowy problem, z jakim borykało się zarówno "Kingdom Of Conspiracy" jak i w jeszcze większym stopniu "Majesty And Decay" - nieczytelne nagranie, które, gdy tylko praca perkusji zaczynała się zagęszczać, zmieniało się w ciężki do zrozumienia bałagan, odeszło w niepamięć. Stało się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, kompozycje znacznie częściej zwalniają tu tempa dając instrumentom więcej przestrzeni by wybrzmieć. Po drugie bębny zostały zepchnięte w miksie w niższe rejestry, przez co miejscami mogą wydawać się nieco głuche, lecz znacząco zyskała na tym przejrzystość. Mając tę przeszkodę za sobą można przystąpić do czerpania przyjemności z nowych utworów Immolation.
Jak już wspomniałem nie ma tu co liczyć na większe fajerwerki. "Atonement" to death metalowy album z krwi i kości, który nie bawi się w dziecinne sztuczki pokroju orkiestry, nastrojowych przerywników, czy okazjonalnej zabawy z innymi gatunkami. Oczywiście przez to należy przyjmować go raczej w niezbyt dużych dawkach, lecz trzeba przyznać, że twórcom udało się ograć swoją konwencje całkiem nieźle, a przy okazji nadać jej wyrazisty charakter. Kluczową rolę odgrywają tu dysonujące, niespiesznie rozwijające się gitarowe riffy. Pomimo ciągłego gradobicia w sekcji rytmicznej panowie budują swoje harmonie oraz melodie kawałek po kawałku. Połączenie oszczędnego tępa progresji z gryzącymi w ucho akordami wprawdzie momentami potrafi być zwyczajnie męczące, gdy muzycy nazbyt długo zatrzymają się nad jednym motywem ("Fostering The Divide"), jednak nadało całości unikalną osobowość, a także niezwykły ciężar. Mamy tu zatem do czynienia z klasyką, lecz już nie jedynie odtwórczą, co zawsze warto docenić.
"Atonement" to bez wątpienia najlepsze wydanie zespołu od dłuższego czasu. To album kierowany jednocześnie do tradycjonalistów, poszukiwaczy unikalnych brzmień, a nawet i tych, którzy do tej pory (tak jak ja) mieli zbyt mało samozaparcia by wsłuchiwać się w nienajlepsze nagrania poprzednich płyt Immolation. Nie jest to płyta wolna od wad, lecz warto po nią sięgnąć będąc w nastroju na odrobinę przytłaczającego, nieprzekombinowanego ciężaru.

8/10

3 komentarze:

  1. "W ich muzyce nie pojawiały się żadne większe udziwnienia, innowacje, zbędne popisy czy odstępstwa od kanonu" ciekawa opinie w kontekście faktu, że gdzieś tak od drugiej płyty Immolation wysmażyli jeden z najbardziej innowacyjnych sposobów riffowania i komponowania, dzięki czemu do dziś kilka minut obcowania z niejedną kapelą pozwala stwierdzić, że rżną właśnie z Immolation

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może faktycznie nie wyraziłem tego dość jasno, ale chodziło mi raczej o to, że w przeciągu całej kariery ich muzyka nie ewoluowała zbyt dynamicznie, a nie jak z początku prezentowali się na tle reszty sceny.

      Usuń
  2. OK, w takim wypadku można się zgodzić - jak już zbudowali swój muzyczny świat, tak do dziś go eksplorują.

    OdpowiedzUsuń