czwartek, 28 lipca 2016

Recenzja - Chelsea Grin - Self Inflicted

Chelsea Grin - Self Inflicted

Początkowo Chelsea Grin było jedynie kolejnym niezbyt interesującym zespołem deathcore'owym, bez większych ambicji. Sprawa jednak uległa zmianie w momencie, gdy do grupy dołączył były gitarzysta Born Of Osiris i All Shall Perish - Jason Richardson. Wraz z jego obecnością zespół zaczynał zmierzać w o wiele lepszym kierunku, do tego stopnia, że ich poprzedniego albumu - "Ashes To Ashes" można wręcz było słuchać dla przyjemności. Niestety od kiedy muzyk odszedł z kapeli została jedynie nadzieja, iż pozostali twórcy nauczyli się tajników kompozycji oraz przynajmniej do pewnego stopnia przesiąknęli kreatywnością. Tak się nie stało, a na swoim nowym dziele twórcy popisują się jak bardzo udało im się cofnąć w rozwoju.
Zrozumiałym jest, że poprzednia płyta zespołu spotkała się z mieszanym przyjęciem. Dotychczasowi fani, przyzwyczajeni do prostoty i taniego ciężaru zostali przytłoczeni nagłym pojawieniem się treści w piosenkach swoich ulubieńców. Nie wiedząc co począć w tak dramatycznej sytuacji zaczęli oskarżać ich o naśladowanie poprzedniej grupy swojego nowego gitarzysty, zapomnieli jednak o jednym, dość istotnym fakcie - jak świat światem Born Of Osiris był lepszy niż Chelsea Grin, a każdy krok zbliżający ich w stronę bardziej melodyjnych i technicznie złożonych brzmień był ruchem w dobrą stronę.
Malkontenci osiągnęli sukces, w przeciwieństwie do Job For A Cowboy ci panowie nie mieli ochoty obstawać przy zmianach na lepsze i wrócili do prymitywnych riffów na pojedynczych strunach, bardziej złożone zagrywki zachowując jedynie na wyjątkowe okazje. Przez porażającą większość płyty muzycy karmią nas sztampowymi zagrywkami deathcore'owymi na otwartych strunach nie wykazując się szczególną kreatywnością. Monotonia wkrada się tak mocno, że ciężko stwierdzić kiedy dokładnie zaczyna się breakdown, kiedy refren, a kiedy zwrotka. Wszystko zlewa się w jedną, banalną, nużącą papkę, z której jedynie od czasu do czasu wyłoni się coś wartego uwagi, bowiem trzeba uczciwie przyznać, że i takie momenty się tu zdarzają. Chwilami można odnieść wrażenie iż ślad talentu Jasona Richardsona nieśmiało przebija się do naszych uszu. Pasaże gitarowe w "Four Horsemen", klawisze w "Skin Deep", całkiem porządne zagrywki na "Life Sentence", miła odskocznia w postaci melodyjnego "Never, Forever" czy kompletnie nieoczekiwane żeńskie chórki w "Say Goodbye" to elementy, które przypominają o tym, jaki potencjał kompozytorom udało się zaprzepaścić.
"Self Inflicted" to nieprawdopodobne rozczarowanie. Ci, którzy mieli nadzieję, że kolejny przedstawiciel deathcore'u dołączy do zaszczytnego grona zespołów, na których albumy warto czekać muszą przełknąć gorycz porażki, natomiast ci, którzy marzyli o powrocie do prostszych czasów, kiedy każdy riff Chelsea Grin brzmiał tak samo i nie trzeba było szczególnie przetwarzać w głowie niczego, co wychodziło spod ich skrzydeł, będą wniebowzięci.

3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz