piątek, 21 sierpnia 2015

Recenzja - Disturbed - Immortalized

Disturbed - Immortalized

Disturbed zawsze tolerowałem, choć raczej w małych dawkach. Udało im się napisać kilka przyjemnych (w odmóżdżający sposób) hitów radiowych, które pomimo powtarzania pewnych banałów broniły się przynajmniej zalążkiem własnego stylu. Chociaż ich płyty były niesłychanie przeciętnie, to dało się przebrnąć przez nie w miarę bezboleśnie. Niestety tym razem albo ich styl zbytnio spowszedniał, albo moja cierpliwość się skończyła, ponieważ ich najnowsze wydanie zupełnie mnie odrzuciło.
"Immortalized" to zlepek banałów pomalowany z wierzchu tak, by oszukać mniej wymagających słuchaczy, że nie słuchają radiowej papki. Na dobrą sprawę w niektórych momentach jedyną rzeczą, która odróżnia ich muzykę od tak haniebnych zespołów jak Creed jest głos Draimana oraz odrobinę ostrzejsze gitary. Znajdziemy tu wszystkie muzyczne przestępstwa, które sprawiają, że muzyka staje się nijaka i jednowymiarowa: schematyczne kompozycje bez śladu urozmaiceń, zapętlanie pojedynczych motywów, używanie instrumentów jako prostego podkładu pod wokal, nieciekawe nabicia na cztery czwarte, prowadzenie maksymalnie jednej linii melodycznej naraz oraz riffy, które powtarzają partie wokalisty. Pełny zestaw. Wszystkie te rzeczy niszczą nawet te piosenki, które wydają się mieć potencjał. Dla przykładu "Open Your Eyes" rozpoczyna się całkiem solidną zagrywką, jednak zostaje koncertowo zarżnięta przez okropny, prymitywny refren katujący jedną frazę na przemian z "o-o-o". Oliwy do ognia dolewają takie koszmarki jak piosenka tytułowa uciekająca się do najniższego chwytu kompozytorskiego w historii, czyli przeniesieniu jednego motywu w refrenie do innej tonacji, by nadać iluzję urozmaicenia oraz industrialne efekty na "You're Mine", które nie wnoszą do piosenki zupełnie nic. Natomiast "The Light" to absolutnie najstraszliwsza zbrodnia przeciwko muzyce, jaką słyszałem w tym roku. Tak mdłej i pozbawionej charakteru pół-ballady nie powstydziłby się Nickelback. Aż dziw bierze, że Scot Stapp nie pojawił się na niej gościnnie, by wbić "Immortalized" ostatni gwóźdź do trumny. Jedynym przebłyskiem na całej płycie jest cover "The Sound Of Silence" duetu Simon & Garfunkel, na którym David Draiman daje najlepszy popis wokalny w swojej karierze. Poza tą małą perełką nie znajdziemy wielu pozytywów. Wątpię nawet, iż dotychczasowi fani zespołu będą pod wielkim wrażeniem tej płyty, ponieważ jedyna piosenką, która choć zbliża się poziomem do "Stricken" czy "Down With The Sickness" jest "The Vengeful One", który ani im nie dorównuje, ani nie wnosi nic nowego, a cała reszta tonie w morzu przeciętności.
Nowe dzieło Disturbed odgrzewa starą, sprawdzoną formułę zespołu, do której przywykli wszyscy ich wielbiciele, jednak po tylu latach oraz tak wielu takich samych płytach zaczęli w ten sposób zjadać własny ogon, a poziom ich piosenek zaczął wołać o pomstę do nieba. Nie ma tu ani grama kreatywności. "Immortalized" należy omijać szerokim łukiem. Jest to fast-foodowy metal dla wyjątkowo niewymagającej publiczności.

2,5/10

11 komentarzy:

  1. Lubie Disturbed uważam ze wszystkie ich płyty reprezentują wysoki poziom ale tej płyty nie da się wysłuchać do końca. Słuchacze ewoluują szkoda że muzycy tej kapeli nie.

    OdpowiedzUsuń
  2. "The Sickness" było (i jest) świetną płytą, "Believe" bardzo dobrą, czasem jej sobie posłucham, ale potem zjadanie własnego ogona zaczęło mnie już nudzić. Po "Ten Thousand Fists" wtórność i banał przeważyły i w sumie najciekawsze były dla mnie covery (U2, Judas Priest...). A na dodatek Draiman "zarżnął" Trivium... :-(

    OdpowiedzUsuń
  3. eee tam - bardzo solidna pozycja, zdecydowanie masywniejsze brzmienie niz wcześniej, bardziej przebojowo niz na Asylum. Oczywiście że cierpią na syndrom AC/DC lub Motorhead, ale wypracowali własną, choć wąską stylistykę, o co teraz bardzo cięzko, a więc jedyne co moga zmieniać, to własnie brzmienie, ewentualnie nośnośc numerów, lub dorzucać dodatkowe dżwieki, co próbuja delikatnie robić. Jak sie ich lubi, wchodza bez szemrania, jak nie, to płyte sie glanuje. Cieszy nieustajace wkurwienie Draimana.

    OdpowiedzUsuń
  4. Początek płyty da się słuchać bez bólu. Niestety od połowy - nudy aż do nr. 11 i znowu słabo. Zgadzam się z recenzentem co do odczyć ogólnych, ale oceniłbym tę płytę raczej w granicach 4-5. Draiman się tu marnuje, czekam aż znów coś "wypuści" pod szyldem DEVICE ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. cooooo?! Głusi chyba jesteście :D nie wszystkie utwory tej płyty gniotą ale The Light, cover Sound of Silence i pare innych moim zdaniem brzmią jak z niajlepszych lat tej grupy! rzadko zdarza się żeby zespół który tak długo istnieje wypuścił nagle aż tak dobry album!

    OdpowiedzUsuń
  6. Drogi panie recenzencie. Nie każdy musi być konseserem i pałować się kolejnymi concept albumami Dream Theater. Nie każdy musi kumać wzór stworzony przez Ghost(choć to świetny wzór). Disturbed to nie progresywne granie. Disturbed to proste, choć świetnie zagrane pop-matalowe kawałki. Ja też nie uważam tej płyty za arcydzieło, ale w kategori matalu dla każdego kto ma słuch ta płyta to absolutne mistrzostwo świata. Nie ma tutaj wirtuozerii,ani solówek do których autor mógłby spuszczać z krzyża, ale jest za to mega przebojowość, dobry warsztat i genialny głos Drainmana. Kawałki są ultra melodyjne w refrenach i choć zdarzają im się bezsensowne wejścia( You are Mine) to w ogólnym rozrachunku to kawał dobrego wpadającego w ucho metalu, który na pewni nie zadowoli fanów Opeth, czy Tiamat. Na pewno zadowoli kogoś kto fanem matalu nie jest, ale wybierając Disrurbed zamiast Nickelback na pewni nie pożałuje. 7/10

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym, którzy nie są fanami metalu polecam posłuchać ABB-ę. W linię basu w refrenie "One of Us" włożono więcej pracy niż w jakikolwiek kawałek na "Immortalized".
      Muzyka może być prosta, ale nie może być prostacka i trzeba ją robić z pomysłem, a chwytliwe melodie same w sobie nie są wartościowe. Jest wiele zespołów, które robią łatwy w odbiorze metal i mają przy tym wyrazisty charakter (wspomniany Ghost, Fair to Midland, Clutch, Twelve Foot Ninja, He Is Legend, Nightingale... lista ciągnie się dalej), niestety Disturbed od samego początku swojej kariery bazuje wyłącznie na głosie Draimana (co po dwudziestu latach nie może w żaden sposób uchodzić za nowinkę), a w warstwie instrumentalnej nie wyróżnia się niczym. Bardzo łatwo "świetnie zagrać" prosty akompaniament dla wokalu, czy riff na dwa palce. Nad wykonaniem można się zachwycać, kiedy faktycznie kompozycja wymaga imponujących umiejętności.
      Rozumiem, ze nie każdy album musi być progresywnym kolosem, ale nóż mi się w kieszeni otwiera, kiedy słyszę jak któryś raz z rzędu zespół bezmyślnie powtarza banalne, radiowe formuły i nie wykazuje najmniejszej chęci rozwoju.

      Usuń
  7. A moim skromnym zdaniem jest to całkiem dobry album, kilka utworów na bardzo wysokim poziomie i kilka przeciętnych, ale żaden fan Disturbed nie powinien czuć się zawiedziony słuchając tej płyty. Zespół nie idzie w kierunku cięższego grania starając się utrzymywać w nurcie melodyjnego, prostego brzmienia. Śmieszą mnie zarzuty o wtórność i banał, w muzyce należy powielać sprawdzone wzorce a nie na siłę eksperymentować. Jedynym utworem jakby z innej bajki jest "The Light" , lekki i przyjemny, jakby ukłon w stronę osób nie słuchających na co dzień muzyki metalowej.Podsumowując jest to typowy album zespołu, odzwierciedlający ich styl, w każdym momencie słychać , że jest to stary dobry Disturbed.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem fanką Disturbed i moim zdaniem ten album jest najlepszy. Nie wiem dlaczego ta recenzja jest taka ostra. Moje ulubione piosenki to Sound of Silence, the Light i You're Mine. Bardzo mi się podobały A powtarzające się motywy wcale mi nie przeszkadzają.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zespół odkryłam przez przypadek kiedy na Yoo Tube pod łysą paszczą w kolczykach ukazał się tytuł The sound of silence,posłuchałam,wmurowało w podłoże,a jak już odzyskałam możliwość ruchu to poszukałam sobie czegokolwiek i trafiło na Down with the sickness,o większy kontrast chyba trudno.To było w styczniu 2017,od tego czasu poznaję Disturbed,jako nie-fanka metalu jakoś przeżyłam bo zespół jest tak klasyfikowany,jako jednostka wrażliwa na dźwięki padłam na kolana i tak sobie klęczę.Miło,że autor pierwszej,podstawowej i zapewne jedynej słusznej recenzji docenił jednak głos Draimana,który tu nawiasem mówiąc,na IMMORTALIZED, jest zdecydowanie inny niż na wcześniejszych płytach.Nie zamierzam bronić zespołu bo radzi sobie świetnie sam,ale mam pytanie :czy po latach 60-tych ktoś w muzyce tzw.współczesnej,wymyślił,patrz skomponował coś nowego?Dla mnie,Oni-Disturbed- właśnie,są blisko,a przynajmniej,to co nagrywają od pierwszej płyty,jest w jakimś stopniu nowe i twórcze.Immortalized jest trochę inne niż poprzednie płyty,ale równie dobre i dalej widać,że Chłopaki kochają to co robią i dobrze się przy tym bawią,czekam na kolejną płytę! Badyl

    OdpowiedzUsuń
  10. Mam wrażenie, że "recenzent", choć to zbyt daleko idący komplement, zionie niesłychaną nienawiścią do tego zespołu. I nawet nie ukrywa tego na początku swojego paszkwilu. Owszem, album jest nierówny, ale jest tam parę solidnych kawałków jak chociażby The Vengful One. Disturbed nie jest i nigdy nie będzie TOOLem ale pisanie o jakiejś papce czy fastfoodzie dla niewymagających to już zwykle blagierstwo. Pora zmienić zawód panie "recenzencie".

    OdpowiedzUsuń