piątek, 25 marca 2016

Recenzja - Circus Maximus - Havoc

Circus Maximus - Havoc

Zmiany stylistyczne z reguły wychodzą wykonawcom na dobre. Ciągłe powtarzanie się prowadzi do swoistego zmęczenia materiału, przez które zespoły skazują się na wieczne żerowanie na sukcesach z dawnych lat, podczas gdy wciąż ewoluujący muzycy zostawiają ich daleko w tyle. Jednak niektórych zmian w żaden sposób nie można zaliczyć do pozytywów. Niestety Circus Maximus zapuszczając się na nowe tereny paradoksalnie zawęził swoje horyzonty.
Nieco przystępniejsze brzmienie "Nine", zachowujące balans między złożonością i chwytliwością było strzałem w dziesiątkę. Zachowanie tak idealnej równowagi w praktyce okazuje się niezwykle trudne. "Havoc" podąża ścieżką upraszczania brzmienia i wpada przez to w niektóre pułapki radiowego rocka, których jego poprzednikowi udało się uniknąć. Oczywiście panowie nie weszli od razu na terytorium Nickelbacka. Radiowe banały przebijają się tu jedynie miejscami, jednak w twórczości tak utalentowanych muzyków nawet drobne przebłyski lenistwa nie powinny mieć miejsca. Wymagające, ciekawe riffy gitarowe przeplatają się tu z nużącym akompaniamentem dla wokalu, od którego oczy same się zamykają. Dość wyraźnie widać to choćby na piosence "Loved Ones", gdzie przez dłuższy czas jedyną godną uwagi częścią kompozycji są wokale Michaela Eriksena, lecz dopiero w momencie, gdy milkną, a instrumentaliści pokazują na co ich naprawdę stać widzimy prawdziwą siłę zespołu. Znalazło się tu także miejsce na interesujące, choć nie do końca trafione inspiracje. Piosenka tytułowa wyraźnie nawiązuje do złotych lat Marilyna Mansona, co samo w sobie przykuwa uwagę, lecz dla porządnego zespołu progresywnego jest to raczej krok wstecz. Wytykając wady nie da się nie wspomnieć o krytycznie przewidywalnej i przesłodzonej balladzie "Remember". Szczęśliwie zespół zdołał przemycić także kilka bardziej złożonych kompozycji, jak "Highest Bitter" czy "After The Fire" które przypomną fanom za co pokochali zespół. Większych zarzutów nie można mieć jednak do samego wykonania. Chociaż często instrumentaliści idą na łatwiznę, to każdy z nich dostaje również okazję by popisać się swoimi imponującymi umiejętnościami. Trzeba również przyznać, że śpiew Eriksena, na którym w głównej mierze opierają się kompozycje, stoi na naprawdę profesjonalnym poziomie. Imponuje on nie tylko barwą, ale także niebanalnymi liniami melodycznymi, których mimo wszystko słucha się z przyjemnością.
Nie da się ukryć, że "Havoc" to rozczarowanie, które wyraźnie odstaje od wcześniejszych wydań zespołu, aczkolwiek nie jest to wcale słaby album. Znajdziemy tu kilka ciekawych zagrywek, interesujących zwrotów akcji i chwytliwych motywów, które bezproblemowo zapadają w pamięć. Choć dla niektórych płyta okaże się zbyt uproszczona, to ci, którzy gustują w odrobinę ambitniejszym radiowym rocku powinni być zadowoleni.

7,5/10 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz