sobota, 5 listopada 2016

Recenzja - Avenged Sevenfold - The Stage

Avenged Sevenfold - The Stage

Zawsze miałem wrażenie, że stawianie Avenged Sevenfold w tej samej lidze, co Bullet For My Valentine czy Trivium to duża niesprawiedliwość. Choć ich twórczość jest wysoce przyswajalna dla masowej publiki, to nieczęsto odbijało się to negatywnie na samym poziomie wykonania, czy kompozycji. Nawet ich najwięksi przeciwnicy muszą przyznać, że "City Of Evil" to nieprzeciętny album. Również na ich późniejszych wydaniach ciągle, pomimo niesprzyjających okoliczności i kilku nietrafionych pomysłów ciągle przebijał się talent. "Avenged Sevenfold" był niezwykle nierówny, "Nightmare", jako album pożegnalny dla ich zmarłego perkusisty, cierpiał na przesyt ballad, a "Hail To The King" inspirował się metalem lat dziewięćdziesiątych aż do przesady, lecz wszystkie miały świetne momenty. W końcu na swoim nowym dziele zespół pokazał na co faktycznie ich stać.
"The Stage" to wielka niespodzianka w każdym możliwym znaczeniu. Wydany z zaskoczenia, bez wielkiego odliczania do daty premiery, o zaskakująco wysokim poziomie, a także na tyle zróżnicowany, że każdy następny utwór może zaserwować nam coś niespodziewanego. Poza żwawymi standardami oscylującymi na granicy hard rocka, heavy metalu i metalcore'u obfitującymi w popisy gitarowe znajdziemy całą paletę innych inspiracji. Rozbudowana, imponująca piosenka tytułowa otwiera płytę w wielkim stylu. Sekcja dęta na "Sunny Disposition" to wspaniałe urozmaicenie. Cięższe "Padgrim" i "God Damn", pomijając czyste wokale, śmiało mogłyby uchodzić za pełnoprawne, -core'owe utwory. Bluesowa ballada "Angels" oczarowuje intrygującym charakterem, a nagłe zmiany nastroju na "Simulation" zaskakują. Momentami wręcz progresywne "Higher" stale utrzymuje uwagę słuchacza. Dzieje się tu naprawdę dużo, a każda piosenka została napisana z pomysłem. Widać, że kompozytorzy naprawdę włożyli dużo wysiłku w swoją twórczość i nie zadowalali się jedynie odgrzewaniem tego, co już się sprawdziło. Częste użycie gitary klasycznej nadaje niecodziennej atmosfery. Chórki, orkiestra, instrumenty akustyczne, elektronika, klawisze, natłok takich elementów sprawia, że "The Stage" zahacza wręcz o progresywę (lekko, ale jednak). Zdecydowanie mamy do czynienia z najlepszą płytą Avenged Sevenfold od czasu "City Of Evil", a także najbardziej zróżnicowaną w całej historii grupy.
W uszy rzuca się jednak pewien dość wyraźny problem, który dokucza najbardziej na zamykającym album kolosie - "Exist". Momentami kompozycje ciągną się niemiłosiernie. Faktycznie, dzieje się tu sporo, lecz czasem przestoje są dość dotkliwe, a pewne motywy zostały zapętlone o dwa, trzy razy zbyt wiele, a refren mógłby wrócić o jeden raz mniej. "The Stage" potrzebuje liftingu, bowiem godzina i trzynaście minut to zdecydowanie za długo jak na album tych panów. Chociaż naprawdę, kompozycyjnie stanęli na wysokości zadania, to nie będą z nich następcy Dream Theater. Następnym razem warto podać całość w bardziej skoncentrowanej dawce.
Samo nagranie wydaje się dosyć nierówne. W pewnych momentach otwiera się przed nami wielka, muzyczna przestrzeń, by, gdy tylko pojawi się nieco więcej elementów, brzmienie stało się głuche i niezbyt przejrzyste. Poszczególne partie mogły zostać od siebie bardziej odseparowane, lecz mimo to jesteśmy w stanie wychwycić wszystko co najważniejsze. Jeśli jednak panowie mają zamiar iść dalej w tym kierunku i dalej rozbudowywać swoje utwory, przydałoby się popracować nad przejrzystością nagrania.
Avenged Sevenfold zrobiło swoim nowym dziełem wielki krok naprzód i postawiło wielki mur między sobą, a resztą sceny przystępnego, lecz prymitywnego metalu, udowadniając, że stoją od nich przynajmniej o klasę wyżej. Miejmy nadzieję, że będą kontynuować tę tendencję i na ich kolejny równie dobry album nie będziemy zmuszeni czekać kolejnych dziesięciu lat. Do perfekcji tu daleko, ale jest to bez wątpienia bardzo solidny album, którego posłuchać powinni nie tylko fani zespołu.

8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz