sobota, 29 października 2016

Recenzja - Amaranthe - Maximalism

Amaranthe - Maximalism

Biorąc pod uwagę wszelkie techniczne wyznaczniki jak złożoność kompozycji czy umiejętności instrumentalistów Amaranthe było w stanie powalczyć ewentualnie z mierną ligą pokroju Asking Alexandria, lecz odróżniała ich niespotykana osobowość, dzięki której można było przymknąć oko na pewne niedoróbki. Wraz ze zniknięciem tejże niepowtarzalności na ich najnowszej płycie taryfa ulgowa się kończy i należy przyznać to szczerze - było przyjemnie, ale chyba właśnie nastąpiło zmęczenie materiału.
Już przy premierze pierwszego singla - "That Song" można było wyczuć, że nie będzie to największe osiągnięcie zespołu. Począwszy od nabicia żywcem ściągniętego z Queen, przez zagrywkę na pianinie, przywołującą Dr.Dre oznajmującego "Guess who's back!", a skończywszy na niepokojąco skromnej obecności gitary, wszystko to było zwiastunem zbliżającego się upadku. Same elementy popu wcale nie są tu największą wadą, w końcu były one obecne w muzyce Amaranthe od zawsze, niektórych zniechęcały, lecz także one nadawały im charakter, problem polega na tym, że tym razem wykraczają poza zwykłą inspirację, a zaczynają zahaczać o plagiat. "Boomerang" brzmi jak połączenie "You Spin Me Round (Like a Record)" z dowolnym hitem Lady Gagi, "Limitless" do złudzenia przypomina Within Temptation z kompletnie przesadzoną elektroniczną perkusją, "Endlessly" to festiwal banałów znanych z płaczliwych radiowych ballad, beat "Faster" został żywcem wyciągnięty z twórczości The Prodigy, a "Fury", gdyby nie gitara i okazjonalne growle, spokojnie mogłaby być utworem Rihanny. Jedyna naprawdę interesująca piosenka to "Supersonic", lecz jest to jedynie łyżka miodu w beczce dziegciu.
Zrzucając osnowę niepowtarzalności Amaranthe ukazuje wszelkie swoje wady, niektóre całkiem poważne. Ponieważ dotychczas wytarte schematy były używane w niespotykany sposób nie przeszkadzały zbytnio, jednak tym razem kłują w uszy i szablonowe kompozycje, i identyczna struktura kawałków (wszystkie oscylują wokół typowo radiowej długości trzech minut), i banalne, taneczne nabicia na dwie i cztery czwarte, i sprowadzanie gitar do roli podkładu, i natłok efektów nałożonych na głosy wokalistów. Nie uratują tego albumu ani chwytliwe motywy, ani ilość linii wokalnych, ani porządna elektronika. Braku własnych pomysłów nie da się zatuszować w żaden sposób.
Jeśli Amaranthe znów zdecyduje się kopiować innych będzie to oznaczało ich koniec. Niegdyś byli żywym dowodem na to, że w każdej stylistyce da się napisać dobrą muzykę, lecz "Maximalism" daje tylko argumenty przeciwnikom tej teorii. Nigdy nie byłem uczulony na łączenie popu z metalem i nie sprawia mi przyjemności takie znęcanie się nad tym zespołem, a swoją ocenę wystawiam z ciężkim sercem, jako rozczarowany fan, nie obrońca "prawdziwego" metalu.

3,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz