Five Finger Death Punch - Got Your Six
Do Five Finger Death Punch straciłem cierpliwość po wydaniu "American Capitalist". O ile ich wcześniejsze kompozycje jak "Hard To See", czy cover "Bad Company" pokazywały pewien potencjał, to cały czar prysł, gdy usłyszałem "Remember Everything". W tym momencie zdałem sobie sprawę, że ten zespół wkrótce stanie się Nickelbackiem metalu. Niestety nie myliłem się. Już poprzedni, podwójny album tego dowiódł, a tym razem jest tylko gorzej.
"Got Your Six" to mieszanka pozbawionego charakteru, radiowego rocka z prymitywnymi riffami oraz monotonnymi krzykami, które maja za zadanie przekonać mało wymagających słuchaczy, że mają do czynienia z ciężką muzyką. Zespół idzie po najmniejszej linii oporu w każdej możliwej kwestii. Piosenki są do bólu schematyczne i absolutnie niczym nie są w stanie zaskoczyć. Ostrzejsze zwrotki starają się agresywnymi wokalami zatuszować niesamowicie prostackie zagrywki, a refreny przesłodzonymi, banalnymi melodiami próbują zapewnić grupie wstęp do wszelkich rozgłośni radiowych. Podobnie jak ostatnie wydanie Disturbed, ten album popełnia wszystkie radiowe grzechy: katowanie w kółko pojedynczych motywów, traktowanie instrumentów jako podkładu pod wokal, śmiesznie prymitywne nabicia perkusyjne na cztery czwarte, a oliwy do ognia dolewają załamująco proste wokale (zarówno w warstwie melodycznej, jak i lirycznej), które swojej prostoty nie potrafią zrekompensować nawet chwytliwością. O ile Draimanowi i spółce udawało się jeszcze czasami rzucić jakąś ciekawszą zagrywką, to tu nie ma nawet jednego promyka nadziei. Muzykom skończyły się pomysły i czuć to bardzo wyraźnie.
Instrumentaliści dali ciała na całej linii, a ich popisy są wręcz żałosne. Gitarzyści opierają swoje riffy na trzech dźwiękach i jeśli już w ogóle odważą się wyjść na pierwszy plan, kiedy akurat nigdzie w pobliżu nie ma wokali, nie wnoszą do piosenki nic ciekawego, natomiast solówki są tu niesamowicie przewidywalne i wtórne. Przywodzą oni na myśl amatorów, którzy właśnie odkryli strojenie drop-D, zachwyconych możliwością łapania power chordów jednym palcem. Gitara basowa jest tu oczywiście kompletnie wycofana w miksie, nie ma zatem mowy o jakichkolwiek interesujących zagrywkach. Pomijając już banalne nabicia, samo brzmienie perkusji jest zwyczajnie okropne i niesamowicie sztuczne. Dźwięki bębnów wydają się głuche i wycofane, jakby producentowi zależało, żeby nie zrazić radiowej publiczności. Niektórzy osiągają znacznie lepsze efekty sięgając po automaty perkusyjne. Wszelkie ślady talentu, które można było znaleźć na pierwszych płytach zespołu zniknęły, a zastąpiła je rażąca przeciętność.
Robię to z ciężkim sercem, ponieważ sam uważam, że oceniam "Got Your Six" dość ostro, ale ten album reprezentuje wszystko, przeciwko czemu zawsze się wypowiadam, więc nie mogę mu popuścić. To nie tylko zły metal, to przede wszystkim zła muzyka. To nie zespoły elektroniczno-metalcore'owe stanowią największe zagrożenie, one mają własny świat i własną scenę, a czasem nawet są całkiem zabawne, to właśnie prostackie radiowe pomyje pozbawione wszelkiej kreatywności, które z wierzchu przemalowano na metal należy traktować jak muzyczny nowotwór.
1/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz