My Dying Bride - Feel The Misery
Chociaż doom metal już w swoich założeniach nie zgadza się z moim poglądem, iż muzyka powinna być zwarta i wycinać wszelkie zbędne dłużyzny, to wiele zespołów już zdążyło udowodnić mi, że ten gatunek można wykonać znakomicie. Niestety konwencja ta zastawia na twórców sidła, w które wielu radośnie wpada z okrzykiem "przecież o to w tym właśnie chodzi". Najnowsze wydanie My Dying Bride niestety miesza całkiem niezłe fragmenty z wieloma potknięciami, które często odbierają przyjemność ze słuchania płyty.
"Feel The Misery" zdecydowanie nie trzyma równego poziomu. Z jednej strony znajdziemy tu naprawdę świetne riffy gitarowe, piękne partie skrzypiec i klawiszy, które świetnie urozmaicają brzmienie piosenek, a także ponurą atmosferę za którą przepadają fani zespołu, lecz z drugiej kompletnie niepotrzebnie rozciągnięte kompozycje, które potrafią zwyczajnie znudzić. Powolne tempo w utworze zawsze musi mieć swoje uzasadnienie, jak na przykład zmiany szybkości, obecne choćby na otwierającym album, całkiem porządnym "And My Father Left Forever". Dobrym powodem jest również potrzeba wybrzmienia pewnych partii, bądź wplatanie w swoje kompozycje bardziej złożonych melodii, które rozmywałyby się po ich przyspieszeniu, co na swoim ostatnim albumie świetnie wykorzystało Paradise Lost. Niestety na wielu innych piosenkach takich powodów nie ma i przypominają kawałki melodic death metalowe, które ktoś spowolnił bawiąc się opcjami swojego odtwarzacza. Świetnym tego przykładem jest "To Shiver In Empty Halls", które po przyspieszeniu do 150% szybkości początkowej z uciążliwego, rozwlekłego kolosa, który wymaga anielskiej cierpliwości zmienia się w genialny, skandynawski melodeath, który powoduje opad szczęki. Apogeum jednak w tej kwestii przypada na "I Celebrate Your Skin", który wprawdzie stara się dorzucać tu i ówdzie porywające partie skrzypiec, lecz posuwa się do przodu tak powoli, że niezwykle ciężko dobrnąć do końca utworu nie rozpraszając się, a przejście w środku utworu, w którym muzycy zostawiają nas jedynie z perkusją woła o pomstę do nieba. Mówiłem to już nieraz i zamierzam powtarzać do skutku, minimalizm to inne określenie na ubogie brzmienie i nie ma on wiele wspólnego z budowaniem atmosfery. Takich przestojów niestety na całej płycie jest więcej i są głównym powodem, dla którego, pomimo wielu bardzo dobrych fragmentów, niezwykle mnie zmęczyła.
Należy jednak wspomnieć o kilku pozytywach, których na najnowszym dziele My Dying Bride nie brakuje. Jak już wspomniałem niektóre riffy prezentują się świetnie. Chodzi tu jednak o żwawsze, melodyjne zagrywki, na których gitarzyści pokazują swoje umiejętności i szkoda, że odrobinę zbyt często wycofują się w cień jedynie zapewniając podkład. Wszelkie urozmaicenia w postaci skrzypiec, klawiszy czy orkiestry są tu zdecydowanie najjaśniejszym punktem i wspaniale wzbogacają brzmienie. Również wokalista spisał się nieźle, ponieważ choć jego czysty śpiew jest co najwyżej przeciętny, to wyjątkowo niskie growle zapadają w pamięć i świetnie pasują do gatunku.
Możliwe, że zwyczajnie nie należę do grupy docelowej tego albumu i fani zespołu pokochają go z dokładnie tych samych powodów z których mi nie przypadł do gustu, lecz słyszałem już wielokrotnie jak inni muzycy wyciskali z doom metalu naprawdę imponujące dzieła. Lepsze, bardziej żywe kompozycje (jak choćby utwór tytułowy) bronią się całkiem nieźle, lecz przez niektóre, zbyt rozwlekłe kawałki nie jestem w stanie polecić tej płyty nikomu poza wielbicielami grupy oraz gatunku, pozostałym doradzam sięgnąć po bardziej skupiony i zróżnicowany "The Plague Within" Paradise Lost jeśli jeszcze tego nie zrobiliście.
6,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz