Riverside - Love, Fear And The Time Machine
Riverside nigdy nie bał się zapuszczać na nowe tereny. Chociaż przez to podejście pojawiła się grupa ludzi twierdzących, że ich muzyka to już nie to, co za czasów trylogii "Reality Dream", to ja do nich nie należę. Urzekł mnie zarówno ciężar "Anno Domini High Definition" złożonego niemalże wyłącznie z progresywnych kolosów, jak i skupiony na pojedynczych, bardziej singlowych utworach "Shrine Of New Generation Slaves". Ich najnowszy album eksploruje jeszcze inne terytoria i o ile nowe pomysły zespołu są całkiem ciekawe, to nie trafiły w mój gust jak ich poprzednie wizje.
"Love, Fear And The Time Machine" w porównaniu ze swoimi poprzednikami brzmi o wiele lżej, spokojniej, bardziej optymistycznie i kładzie zdecydowanie większy nacisk na partie gitary basowej. Chociaż na albumie dominują kawałki podnoszące na duchu, to znajdziemy tu również masę nastrojowych, mroczniejszych, wręcz uspokajających fragmentów (na przykład "Afloat"), całość natomiast jest wypchana po brzegi melodyjnymi wstawkami, które aż chce się nucić pod nosem. Kompozycjom w większości udaje się unikać standardowego schematu refren-zwrotka-refren, lub zbudować na nim coś ciekawszego, lecz jednocześnie zdarza im się przez to od czasu do czasu odrobinę zbytnio zjechać z tematu, przez co niektóre utwory sprawiają wrażenie niedostatecznie zwartych i skupionych. Muzycy zawsze starają się prowadzić po kilka różnych linii melodycznych jednocześnie, dzięki czemu płyta nie staje się nudna nawet po kilku przesłuchaniach pod rząd. Polifonie są świetnie napisane, a poszczególne partie instrumentalne prawie nigdy nie zapętlają pojedynczych fraz, co sprawia że słuchacze mają poczucie, iż muzyka faktycznie gdzieś dąży. "Love, Fear And The Time Machine" to wybitny popis kompozytorski, który zadowoli każdego fana progresywy.
Również od strony wykonawczej należy pochwalić członków zespołu, ponieważ każdy z nich spisał się świetnie, a wszystkie partie są warte śledzenia. Jak wcześniej wspomniałem, tym razem większy nacisk położony został na instrumentalne popisy Mariusza Dudy. Oczywiście od zawsze w muzyce Riverside gitara basowa spełniała nader ważną rolę, lecz tutaj wyraźnie wychodzi na pierwszy plan i nierzadko to ona jest głównym motorem napędowym utworów. Słychać tu wyraźnie, że muzyk jest absolutnym mistrzem swojego instrumentu, nawet jeśli nie szafuje na lewo i prawo swoimi umiejętnościami technicznymi. Jego partie swoimi melodiami powodują opad szczęki i wyznaczają poprzeczkę dla pozostałych basistów w gatunku. Również popisy wokalne wypadają świetnie, lecz niestety nowa stylistyka ograniczyła odrobinę jego możliwości, przez co nie usłyszymy zbyt wiele siły jego głosu, którą prezentował na poprzednich wydaniach. Piotr Grudziński, gitarzysta zespołu, nie został odsunięty w cień, lecz stara się raczej budować nastrój i urozmaicać kompozycje przeróżnymi wstawkami. Bawi się przy okazji brzmieniem swojego instrumentu używając wielu różnorodnych efektów. Michał Łapaj świetnie wzbogaca utwory korzystając z wielu dostępnych mu brzmień klawiszowych, a niejednokrotnie wybija się na pierwszy plan. Piotr Kozieradzki za zestawem perkusyjnym także popisuje się kreatywnością i nawet pomimo spokojnego charakteru płyty znajduje okazje by wcisnąć całkiem sporo interesujących przejść.
"Love, Fear And The Time Machine" to wspaniała płyta, lecz jej stonowany, radosny charakter nie przekonał mnie tak, jak zrobiły to poprzednie wydania grupy. Osobiście wolę odrobinę bardziej skupioną progresywę z większym pazurem, lecz nie zmienia to faktu, że tej płyty koniecznie należy posłuchać. Ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy zespół poprawił się, czy pogorszył względem "Shrine Of New Generation Slaves", ponieważ jest to wyłącznie kwestia gustu, natomiast z pewnością można stwierdzić, że odwalili tu kawał solidnej roboty.
8,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz