The Dear Hunter - Act IV: Rebirth In Reprise
Wielu twórców muzyki progresywnej nieco zbyt mocno bierze sobie do serca takie ograniczenia jak niemożliwość zabrania ze sobą na trasę koncertową pełnej orkiestry symfonicznej czy chóru, bądź starają się w rozsądny sposób ograniczyć ilość instrumentów. Szczęśliwie są jeszcze na tym świecie kompozytorzy, którzy w pogardzie mają fizyczne ograniczenia i uciekają się do wszelkich chwytów by dodać swojej twórczości rozmachu. Casey Crescenzo bez wątpienia należy do tej grupy, a jego czwarta z sześciu planowanych części rockowej opery to kolejny dowód na to, że takie podejście przynosi wyśmienite rezultaty.
"Act IV: Rebirth In Reprise" tak mocno stawia na brzmienia symfoniczne oraz wszelkiego rodzaju urozmaicenia, że miejscami ciężko dopatrzyć się tu standardowych elementów rockowych. Oczywiście, znajdziemy tu kilka ciekawych zagrywek gitarowych oraz całkiem zdolnego perkusistę, lecz to nie na nich położony został nacisk. Gitarzysta zwykle zapewnia podkład pod mniej standardowe instrumenty, a nabicia perkusyjne zazwyczaj ułożone są tak, by niczego nie zagłuszać i nie odciągać uwagi słuchaczy od pozostałych elementów utworów. Prawdziwymi gwiazdami albumu są genialne wokale Casey'a, wyśmienite chórki, potęga orkiestry oraz intrygujące klawisze. Wszystkie te elementy zostały wykorzystane po mistrzowsku, a ich partie ułożone tak, by otrzymać możliwie najbardziej monumentalne brzmienie, które wywołuje u słuchaczy opad szczęki.
Nawet kiedy muzycy dają odrobinę na wstrzymanie częstując nas spokojniejszymi, bardziej nastrojowymi fragmentami nigdy nie brzmią one ubogo, dzięki czemu ciężko zacząć się tu nudzić. Dla przykładu "Waves", który bardzo łatwo mógłby zmienić się w banalną, akustyczną balladę ciągle w tle utrzymuje instrumenty smyczkowe oraz dorzuca elementy folkowe. Jednak płyta w pełni rozwija swoje skrzydła dopiero na utworach z największym rozmachem jak dziewięciominutowe "A Night On The Town", które korzysta z niezwykle szerokiego wachlarza brzmień oraz nastrojów, a także zupełnie zwariowanych kawałkach, jak mój ulubiony, przywodzący na myśl funk i disco "King Of Swords (Reversed)". "Act IV: Rebirth In Reprise" to album tak różnorodny i złożony, że prawie każdy fan progresywy powinien znaleźć tu coś dla siebie. Widać, iż muzycy nie narzucali sobie większych ograniczeń w procesie twórczym, dzięki czemu udało im się stworzyć prawdziwie spektakularne dzieło.
Niestety wraz z muzycznym rozmachem pojawia się pewna bardzo ważna kwestia, a mianowicie album absolutnie wymaga przesłuchania w porządnym formacie. Zupełną podstawą jest tu MP3 w stałym 320KBPS, chociaż FLAC powinno być formatem wyjściowym (zakładam, że fizycznych kopii nikt w naszym kraju nie będzie dystrybuował, więc skazani jesteśmy raczej na pliki). Na wersjach YouTube'owych giną najciekawsze elementy i generalnie nie polecam wyrabiać sobie na ich podstawie opinii na temat tej płyty.
Najnowsze dzieło pana Crescenzo powaliło mnie na kolana i nie jestem w stanie dopatrzyć się w nim żadnej większej wady. Jest to kawał niesamowitej progresywy, który rozmachem może mierzyć się nawet z twórczością Arjena Anthony'ego Lucassena. Wielbiciele bogato brzmiącej, złożonej muzyki nie mogą przejść obok tej płyty obojętnie. Z całą pewnością jest to jeden z najlepszych albumów tego roku.
9,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz