Slayer - Repentless
W ostatnim czasie Slayer przeżywał niemałe trudności. Śmierć legendarnego gitarzysty - Jeffa Hannemana była już niemałym ciosem, a do tego burzliwe rozstanie z Davem Lombardo oraz decyzja o nagraniu płyty bez Ricka Rubina w studiu dolały oliwy do ognia. Wszelkie znaki na niebie i ziemi zwiastowały, że najnowsze dzieło zespołu w końcu ma szansę brzmieć inaczej niż wszystko, co do tej pory wydali. Na szczęście (bądź niestety) muzycy dołożyli wszelkich starań by tak się nie stało, dzięki czemu otrzymaliśmy kolejny podobny album, który powinien spełnić oczekiwania fanów, lecz nie rozwija brzmienia grupy w żaden sposób.
Ocena "Repentless" zależy praktycznie wyłącznie oczekiwań jakie ma się sięgając po ten album. Ludzie szukający oryginalności i świeżych pomysłów nie znajdą tu nic dla siebie, natomiast dla największych wielbicieli grupy największym przestępstwem byłoby oczywiście oddalenie się od brzmienia, do jakiego Slayer przyzwyczaił nas lata temu, a wyznacznikiem jakości byłaby skala podobieństwa do ich poprzednich dzieł. Wszystkich nastawionych w ten sposób mogę od razu uspokoić, ponieważ zespół postawił sobie nadrzędny cel, by zadowolić swoich fanów i dostarczyć im dokładnie tego, czego chcą. W związku z tym, nawet pomimo zmian personalnych w składzie, "Repentless" to wciąż Slayer pełną gębą. Jest to album wyjątkowo agresywny i przez większość czasu stara się utrzymywać zawrotne tępo. Niestety, chociaż riffy są generalnie napisane dość solidne, da się odrobinę odczuć brak udziału talentu Hannemana w procesie twórczym, ponieważ mało który faktycznie zostaje w pamięci. Pomimo solidnego warsztatu technicznego Garry'ego Holta, który można podziwiać choćby na całkiem niezłych (lecz odrobinę oklepanych), charakterystycznych dla zespołu, chaotycznych solówkach, to brakuje mu umiejętności Jeffa do pisania agresywnych, lecz jednocześnie niesamowicie chwytliwych motywów. Nie ma jednak wątpliwości, do zespołu wpasował się świetnie i na każdym kroku słychać, jak niesamowitym jest gitarzystą. Jeśli chodzi o zmianę za zestawem perkusyjnym, to tutaj nie można mieć większych zarzutów. Paul Bostaph radzi sobie równie dobrze co Dave Lombardo, a jego gra miejscami jest nawet bardziej interesująca, ponieważ częściej zdarza mu się wtrącać drobne ozdobniki i popisówki, które akurat w muzyce Slayera pasują jak ulał. W tym momencie fani zespołu mogą śmiało przestać czytać, ponieważ muszę wspomnieć o pewnej kwestii, która dla nich nie ma wielkiego znaczenia, lecz dość mocno rzutuje na moją ostateczną ocenę, a mianowicie oryginalność, a raczej w tym wypadku jej brak.
Wielu ludzi, zazwyczaj wiernych wielbicieli konkretnej grupy, utrzymuje, że dobre zespoły nie powinny się zmieniać i generalnie nie należy tego od nich wymagać. Uważam, że to kompletna bzdura. Nie mam zamiaru klepać nikogo po plecach za stanie trzydzieści lat w jednym miejscu, zwłaszcza biorąc pod uwagę o co od początku chodziło w metalu - o przesuwanie granic. Slayer w swoich złotych latach faktycznie był jednym z najcięższych (jeśli zwyczajnie nie najcięższym) zespołów metalowych, lecz od tego czasu ta scena gościła tak wielu artystów, którzy pod tym względem ich przebili, że samą agresją brzmienia "Repentless" nie jest w stanie ani odrobinę zaimponować. Chociaż tłumaczenie, że grupa stara się dogodzić swoim fanom brzmi całkiem nieźle w wywiadach, jest również wymówką stosowaną w celu ukrycia faktu, że muzycy nie chcą się rozwijać. Schemat Slayera już zdecydowanie się przejadł i desperacko potrzebuje odświeżenia. Zespół ten cierpi na te same problemy co Motörhead, przez co z pewnością nie będę wracał do ich najnowszego dzieła. Skoro nawet taka legenda jak Iron Maiden była w stanie urozmaicić swoją muzykę czerpiąc inspirację z metalu progresywnego, to nie widzę powodu, dla którego ci panowie nie mieliby także dorzucić czegoś nowego do swojej zastałej formuły.
"Repentless" wiele brakuje do najlepszych wydań grupy, lecz powinien spodobać się wiernym fanom zespołu (którzy spokojnie do mojej oceny mogą doliczyć jeden, lub półtora punktu). Pozostałych mogę jednak zapewnić, że obecnie można bez problemu znaleźć wiele bardziej interesujących albumów wydanych w tym roku. Jeśli mieliście nadzieję, iż zmiany w składzie nie pociągną za sobą zmian w brzmieniu, prawdopodobnie będziecie zadowoleni. Muzyka Slayera pozostała taka, jaka była od zawsze - prosta i agresywna, lecz nie powoduje już u mnie opadu szczęki.
7/10
a ja wlasnie slucham jej pierwszy raz i poki co daja rade.Rzeczywiscie,nie jest to cos odkrywczego i nowego ale album jest na poziomie.Slychac,ze Holt to nie Hanneman ale w dobrym znaczeniu.Solowki Holta brzmia inaczej,sporo tu melodii jak na Slayer,chociaz juz poprzednia plyta byla bardzo melodyjna.Moim zdaniem warto posluchac.Duzo tu diaboluls i divine szczegolnie na perkusji.
OdpowiedzUsuń