Lamb Of God - VII: Sturm Und Drang
Lamb Of God przez lata świetnie sprawdzał się jako współczesny odpowiednik takich grup jak Slayer oraz Pantera. Ich ciężki, lecz wciąż melodyjny i skupiony na gitarowych riffach metal wyniósł ich do pierwszej ligi oraz zdobył rzeszę fanów, więc muzycy nie odczuwali większej potrzeby wprowadzania nowości do swojej muzyki. Brak zmian na poprzednich albumach grupy wskazywał na to, że mamy do czynienia z kolejnym, metalowym AC/DC, które co kilka lat będzie sprzedawało nam to samo zmieniając jedynie okładki. Tym większy był mój szok, gdy słuchałem ich najnowszego dzieła.
Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale nowy album Lamb Of God mnie zaskoczył. Nie ma tu oczywiście mowy o całkowitej rewolucji. Większa część materiału to wciąż mniej-więcej to, do czego zespół zdążył nas przyzwyczaić, lecz znajdziemy tu również kilka nowych pomysłów. Między innymi, po raz pierwszy usłyszymy czysty śpiew Randy'ego Blythe'a, gościnny występ Grega Puciato oraz Chino Moreno. Przy okazji prześliznęło się również kilka fragmentów inspirowanych innymi gatunkami metalu. Eksperymenty te jednak pojawiają się jedynie na kilku piosenkach i są zwykle otoczone bardziej standardowymi kompozycjami, za które pokochaliśmy Lamb Of God.
Bardziej tradycyjne kawałki prezentują się bardzo dobrze. Co chwilę pojawia się świetny, zapadający w pamięć riff, którego trudno pozbyć się z głowy, przyjemna, choć przewidywalna solówka, a całość okraszona jest potężnymi growlami oraz ciężarem sekcji rytmicznej. Ci, którzy przyszli po kolejną porcję tego samego nie odejdą zawiedzeni, jednak według mnie album świeci najjaśniej, gdy muzycy próbują czegoś nowego. "Overlord" to czyste złoto. Czyste wokale Blythe'a w połączeniu z bardziej stonowanymi riffami w pierwszej części kompozycji przywodzą na myśl A Pale Horse Named Death czy Type O Negative, po czym zupełnie niespodziewanie piosenka zaczyna przechodzić od tego, do bardziej standardowego, ciężkiego stylu Lamb Of God. Takich niespodziewanych zwrotów akcji jest na płycie kilka, jak choćby partia Chino na "Embers", lub nastrojowe momenty w "Torches". Tego typu zaskoczenia są rozsiane na tyle gęsto, by przepchnąć ukradkiem całą masę bardziej oklepanych motywów, lecz wciąż utrzymać uwagę słuchaczy i sprawić, by byli ciekawi kolejnych piosenek.
Na przyszłość radziłbym jednak zręczniej wplatać nowości w brzmienie zespołu. Wprawdzie urozmaicanie poprzez miejscowe, drastyczne zmiany brzmienia również działa całkiem nieźle, chociaż wlałbym, by takie nowości zadomowiły się na dobre w kompozycjach zespołu i stanowiły bardziej integralną ich część. Przekonaliśmy się już, że Randy potrafi całkiem nieźle śpiewać, więc teraz należy pomyśleć jak można wzbogacić tym wszystkie kolejne piosenki, a nie używać jego głosu tylko od wielkiego dzwonu.
"VII: Sturm Und Drang" to zdecydowanie jedno z lepszych wydań grupy. Zarówno fani starej formuły, jak i szukający nowości znajdą tu coś dla siebie. Innowacje popłaciły i mam nadzieję, że grupa zdecyduje się dalej urozmaicać swoją muzykę oraz rozwijać pomysły, które tutaj usłyszeliśmy.
8,5/10
Z powyższą recenzją zgadzam się w jednym punkcie - album rzeczywiście zaskakuje ale tym, że jest nudny, przeciętny i zgodny z panującym trendem czyli trochę melodyjny i trochę „ciężki” co czyni go niestety najsłabszą płytą w dyskografii kapeli. Zespół zupełnie stracił pazur, nie wiem czy to naciski wytwórni aby wpleść melodyjne smęty w metalowe riffy żeby płyta lepiej się sprzedawała ale jedno jest pewne ta stylistyka zupełnie nie pasuje do tej kapeli. Pisanie, że zespół próbuje czegoś nowego to spore nadużycie bo sugeruje, że wymyślili jakieś nowe patenty a tu nie ma niczego innowacyjnego tylko przeciętna melodia zaśpiewana w Embers, ckliwa ballada Overlord oraz jakieś miauczenie w Torches. O pozostałych kawałach można jedynie powiedzieć, że są przyzwoite ale nic więcej. Płyta jest wygładzona, dopracowana, brzmi dobrze, wchodzi lekko za pierwszym przesłuchaniem ale ciężkie riffy nie są ciężkie a solówki melodyjne i faktycznie przewidywalne więc jest szansa, że naszywki z logo zespołu pojawią się na plecakach nastolatków obok iron maiden i acid drinkers. Jako stary fan zespołu jestem zawiedziony, nie spodziewałem się, że tak zmiękną. Czekam na nową płytę Slayera i mam nadzieję, że Araya nie będzie śpiewał a King grał melodyjek.... żartuję jestem pewien na 100%, że nie dadzą d...py jak Lamb of god
OdpowiedzUsuń