Rhapsody Of Fire - Into The Legend
Po szokująco nieciekawym "Dark Wings Of Steel" Rhaspsody Of Fire miało ostatnią szansę by udowodnić, iż nawet, pomimo że ich główny kompozytor - Luca Turilli już z nimi nie pracuje, nie oznacza to końca zespołu. Chociaż nie można mówić tu o wielkim powrocie do formy, to "Into The Legend" udało się przynajmniej nie zniszczyć zupełnie resztek zainteresowania fanów zespołu rozczarowanych ostatnim wydaniem.
Niestety nie mamy tu do czynienia z przełomowym wydaniem, które wprowadza nową jakość do gatunku i odbudowuje pozycję swoich twórców na scenie power metalowej, jednak widoczny postęp daje nadzieję na to, że kiedy pozostali członkowie nabiorą więcej doświadczenia w komponowaniu, będą w stanie dostarczyć nam jeszcze kilka solidnych płyt. Nie ma tu również zbyt wielu innowacji, ponieważ Rhapsody Of Fire zdecydowali się pójść w bezpiecznym kierunku, czemu w zasadzie po "Dark Wings Of Steel" trudno się dziwić. Zespół potrzebował zachowawczego albumu, by udowodnić, że są godni noszenia swojej dotychczasowej nazwy. "Into The Fire" w tej roli sprawuje się całkiem przyzwoicie. Kompozycje potrafią sobą zainteresować, a bogate, silnie symfoniczne brzmienie grupy przez większość czasu nie pozwala wedrzeć się nudzie. Zdecydowanie najsilniejszą częścią utworów są tu własnie aranżacje orkiestrowe, które nadają im należytej potęgi. Kolejnym mocnym punktem są klawiszowe partie Alessandro Staropoli'ego, na których często spoczywa główny ciężar kompozycji. W kwestii gitar, z jednej dostajemy tu całkiem sporo imponujących popisów wykonawczych, jednak z drugiej brakuje tu zwyczajnych, solidnych, melodyjnych riffów, które zapadłyby słuchaczom w pamięć. "Into The Fire" cierpi również na dość wyraźny brak chwytliwych motywów, które w tym gatunku są dość istotne. Rhapsody Of Fire podeszło niestety do tematu odrobinę zbyt poważnie nie pozwalając sobie na tak radosne i melodyjne piosenki jak "The Vilage Of Dwarves" czy "Emerald Sword", które od zawsze wychodziły im najlepiej. Zdarzyła się tu również tak fatalna pomyłka jak ballada "Shining Star", będąca bez wątpienia jednym z najnudniejszych kawałków, jakie zespół wypuścił w całej swojej historii.
Ostatecznie Rhapsody Of Fire nie stanęło na nogi, lecz nie leży już w agonii i może jeszcze się podniesie. Jeśli ich następnemu wydaniu będzie towarzyszył podobny skok jakościowy, to może zespół nie straci na dobre swojej pozycji w czołówce power metalu. Ich najnowsze dzieło to album całkiem poprawny, lecz poleciłbym go jedynie fanom gatunku.
7,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz