Barren Earth - On Lonely Towers
Po drobnym Prima Aprilis'owym rozluźnieniu atmosfery pora wrócić do poważnych albumów, a ciężko w tej kategorii pobić Barren Earth. W tym zespole każdy muzyk z osobna jest w stanie pochwalić się niemałą listą świetnych zespołów, w których dane mu było grać, natomiast razem stworzyli już dwie melodeathowe perełki, które swoim niecodziennym brzmieniem podbiły moje serce. Tym razem, z nowym wokalistą na pokładzie stawiają kolejny krok w ewolucji swojej muzyki.
Patrząc na okładki albumów Barren Earth ciężko uwierzyć, że zawartość dorównuje szacie graficznej, jednak już po pierwszym przesłuchaniu wszelkie wątpliwości znikają. Ci panowie dostarczają uszom takiej samej przyjemności jak oczom. Chociaż powiew świeżości towarzyszący debiutowi zniknął, to dzięki pewnym zmianom koncepcyjnym grupa wcale nie zaczęła nudzić i nie ma zamiaru pozostawać na bezpiecznym, znanym gruncie, lecz odkrywa tereny, na które wcześniej zapuszczała się jedynie okazjonalnie.
W brzmieniu zespołu zawsze dało się wyczuć wpływy trzech gatunków: melodeathu, doomu i progresywy. Na "On Lonely Towers" słychać, że zespół postanowił odejść odrobinę od tego pierwszego, koncentrując się na dwóch pozostałych, dodając nawet w pewnych miejscach odrobinę gothic'u. Dużą rolę odegrał w tej transformacji głos nowego wokalisty - Jóna Aldará, który przywodzi na myśl najlepsze lata Candlemass. Również kompozycje, które rzadko schodzą poniżej siedmiu minut odstają stylistycznie od tego, do czego Barren Earth zdołał nas przyzwyczaić. Mimo, że zespół zawsze znany był ze swoich rozbudowanych kompozycji, to dopiero tutaj dostaliśmy zestaw potężnych, czasem nawet jedenastominutowych kolosów. Typowe dla skandynawskiej muzyki chłodne brzmienie nadaje całości genialnego klimatu, który rozkłada mnie na łopatki za każdym razem. O ile grupa świetnie radzi sobie z fragmentami progresywnymi i melodyjnymi, to mam pewne zastrzeżenia do cięższych momentów. W przeciwieństwie do reszty nie zapadają one zbytnio w pamięć. Siła kompozycji prezentuje się bardziej na akustycznych, lub klawiszowych partiach oraz gdy muzycy próbują oczarować nas niecodziennymi efektami, złożonymi riffami czy przejmującym, czystym śpiewem. Na całe szczęście album skupia się bardziej na swoich mocnych stronach, przez co drobne wady nie odbierają przyjemności ze słuchania.
Co prawda w konfrontacji "On Lonely Towers" z "Curse Of The Red River" wciąż wygrywa według mnie ten drugi, to nie znaczy to, że nie warto sięgnąć po najnowsze wydanie Barren Earth. Choć niektórym zmiany na nowym albumie mogą się nie spodobać, to według mnie dzięki nim jest on jeszcze ciekawszy. Po tę płytę śmiało sięgnąć mogą wszyscy fani progresywy, doom'u oraz szeroko pojętej ciężkiej, mrocznej muzyki.
8,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz