Sklep z płytami - najstarsi górale twierdzą, że da się tu dostać muzykę, której się szuka.
Pierwszą, najważniejszą wadą sklepów płytowych jest ich brak. W moim mieście ostatni taki przybytek zamknięto około dziesięć lat temu i od tego czasu jestem zmuszony wybierać się do jednego z pobliskich centrów handlowych, w których znajdują się sklepy tj. Saturn czy Empik, które w ogóle mają jakąkolwiek szansę nie zbankrutować w ciągu trzech miesięcy od otwarcia. Nie jest to może największa niedogodność czyhająca na drodze pomiędzy potencjalnym nabywcą, a towarem oferowanym przez jego ulubionych artystów, lecz zaczyna irytować, kiedy dochodzą pozostałe czynniki sprawiające, iż próba dokonania zakupu niejednokrotnie ma tyle wspólnego z przyjemnością, co zjeżdżalnia z nieheblowanych desek.
Kolejnym murem, o który rozbijają się konsumenci jest zazwyczaj oszałamiająco szeroka oferta. Każdy szanujący się sklep płytowy stawia jedną, jedyną półkę oznaczoną "ciężkie brzmienia" na której da się zazwyczaj znaleźć pełną dyskografię AC/DC, Metaliki, Iron Maiden, Balck Sabbath... i właściwie tyle. Nie wiem ile miesięcznie w Polsce sprzedaje się kopii "Load", lecz widząc trzy rzędy złożone wyłącznie z tego albumu odnosi się wrażenie, że najwyraźniej liczba ta imponuje, skoro ktoś uznał, iż zabieranie nim takiej ilości miejsca ma uzasadnienie.
Oczywiście żadna z pozycji nie może znajdować się na swoim miejscu, by uniemożliwić klientowi znalezienie czegokolwiek. Ludzie układający płyty (bądź klienci odkładający towar nie tam gdzie był) najwyraźniej znają alfabet wyłącznie na wyrywki, a na muzyce znają się tak dobrze, że największe szanse znalezienia wydań Muse zazwyczaj mamy w dziale "Metal" lub "Klubowa".
Równie, jeśli nie bardziej, irytująca jest konstrukcja półek w niektórych sklepach (patrz-Empik). Nie wiem kto wpadł na pomysł rozkładania towaru, który klienci muszą przeszukiwać, praktycznie na poziomie podłogi, aczkolwiek chciałbym polecić mu pewien nowy zabieg upiększający - kąpiel w kwasie solnym, genialna zabawa dla całej rodziny.
Tym sposobem, kiedy już stracimy kilka godzin życia na podróż w dwie strony, przerzucimy albumy Miles'a Davis'a stojące koło Metaliki, nabawimy się bólu pleców oraz wyjdziemy bez tego, po co przyszliśmy ciężko nie stwierdzić, że "szkoda sensu" na taką imprezę. Jedyne co w takiej sytuacji pozostaje, to wrócić do domu i zamówić wszystko przez internet.
Tu pojawia się kolejna dobra wiadomość dla miłośników nośników fizycznych - polskie sklepy internetowe nie są wyposażone lepiej, szperając natomiast w zasobach dostawców zagranicznych dowiemy się, iż jeśli najdzie nas ochota kupić coś od nich, to 40% ceny w euro, dostosowanej do warunków zachodnich, pochłoną nam koszta przesyłki. Nic tylko się pociąć.
Tak oto dochodzimy do momentu, w którym dociera do nas, że dystrybucja elektroniczna, to jedyny sposób kupowania muzyki, który nie skończy się pobytem w zakładzie zamkniętym. Odnoszę wrażenie, że próbując nabyć legalnie twórczość moich ulubionych muzyków jestem karany za swoje wysiłki. Boli mnie to ponieważ mam w sobie żyłkę kolekcjonera. Uwielbiam stawiać albumy, książki i gry komputerowe na półkach, segregować je i organizować, kocham zapach świeżo otwartej książeczki z tekstami, a odtworzenie prawdziwego, fizycznego krążka w moim CD dostarcza mi pewnej satysfakcji. Fakt, że muszę niebawem wybrać się po kolejny regał na książki do sklepu meblowego, ponieważ skończyło mi się miejsce na książki traktuję jako powód do dumy. Zdaję sobie sprawę, że moje przywiązanie do fizycznych nośników jest czysto sentymentalne, lecz wciąż będzie mi ich brakowało, kiedy odejdą na dobre i jestem przekonany, iż nie będę w tym uczuciu osamotniony. W zamian chciałbym chociaż dostać tak dobre promocje płyt, jak gier na Steam'ie, album Opeth za pięć złotych zdecydowanie pomógłby mi otrzeć łzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz