Wintersun - Time I
Na koniec tegorocznego sezonu Wikingów przygotowałem album, który niebywale podzielił fanów jego twórców, a którego premiera była przekładana prawie tak długo jak Duke Nukem Forever. Kiedy po ośmiu latach od debiutu zespołu pojawił się jego następca, entuzjastów odezwało się dokładnie tylu, co malkontentów. Lekko powiedziawszy, niektórym nie do końca spodobała się nowa ścieżka, którą podążył Wintersun. Ja nie byłem jednak jednym z nich.
Jari Mäenpää na swoim ostatnim dziele postanowił skupić się raczej na bogactwie dźwięków oraz złożonych kompozycjach, niż na ciężkich riffach, przez co został obrzucony błotem przez dużą część społeczności fanów metalu. Osobiście nie mam zupełnie nic przeciwko takiemu podejściu, wręcz twierdzę, że była to jedna z najlepszych rzeczy, które mogły mu się przydarzyć. Był to świetny sposób by odciąć się od swojej przeszłości i rozpocząć dalszy, samodzielny rozwój muzyczny zwłaszcza, że sama realizacja tej koncepcji wyszła znakomicie.
Utwory na "Time I" to czysta magia. Mimo, że ich liczba (trzy piosenki, intro i instrumentalne przejście) nie powala, to są to prawdziwe, progresywne kolosy trwające ponad osiem minut. Wyraźnie słychać, że w jedną kompozycję na tym albumie włożono więcej pracy, niż w całe płyty niektórych zespołów. Kawałki są niesamowicie złożone. Choć to orkiestra oraz klawisze wybijają się na pierwszy plan, to żaden instrument nie został potraktowany po macoszemu. Interesujące motywy przewijają się tu w postaci harmonii wokalnych, melodyjnych, gitarowych zagrywek, partii akustycznych, chórków, a nawet od czasu do czasu w niskich rejestrach gitary basowej. Przy każdym kolejnym przesłuchaniu, skupiając się na innym aspekcie piosenek, da się wyłapać coś, co wcześniej wam umknęło. Dzięki temu, że kawałki są tu tak rozbudowane "Time I" nie przejadł mi się jeszcze, chociaż od premiery minęło już dwa i pół roku.
Ten album to pozycja obowiązkowa dla wszystkich wielbicieli symfonicznego oraz progresywnego metalu, którzy zwracają większą uwagę na kunszt kompozytorski, niż na ciężar brzmienia. Miejmy nadzieję, że na "Time II" nie przyjdzie nam czekać aż do 2020, lecz niestety wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, iż będzie trzeba wykazać się cierpliwością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz