środa, 10 czerwca 2015

Recenzja - Neurotech - Stigma

Neurotech - Stigma

Gdy Neurotech wypuścił "Antagonist" byłem pod wielkim wrażeniem. Melodeath z elektroniką, która nie spełniała jedynie roli haczyka, a stała się praktycznie najistotniejszą składową kompozycji, był naprawdę interesującą wizją. Niestety z każdym następnym wydaniem zespół odwracał się w stronę czystej elektroniki, tracąc balans, za który tak polubiłem ich debiut. Ich najnowszy album idzie dalej tą ścieżką, zachowując jedynie szczątkowe ślady swojej wczesnej przynależności gatunkowej.
Wszyscy, którym przypadła do gustu płyta "Infra Versus Ultra" mogą odetchnąć spokojnie, "Stigma" to kolejny krok w tą samą stronę (czego można się było spodziewać po albumie wydanym odrobinę ponad pół roku po swoim poprzedniku). Jest to wydanie bardzo mocno elektroniczne, nastawione na tworzenie atmosfery, bardziej niż zapewnianie stałego rytmu, do którego będzie w stanie skakać nawet najbardziej pijany tłum. Od razu zaznaczę, że z takim rodzajem muzyki elektronicznej nie mam najmniejszego problemu, lecz niewielka ilość elementów metalowych wciąż mi doskwiera. Zwykle witam zmiany w brzmieniu zespołów z otwartymi ramionami, jednak tym razem wolałbym, by ta ewolucja przyjęła odrobinę inny kierunek, ponieważ nastrojowa elektronika, już od czasów Jean-Michel'a Jarre'a  nie jest specjalnie niczym nowym, natomiast do porządnego industrialnego melodeath'u bardzo ciężko się dokopać.
Odkładając jednak na bok moje odczucia względem samego pomysłu na muzykę, trzeba odpowiedzieć na pewne zasadnicze pytanie - czy album jest dobry w swojej kategorii. Moim zdaniem radzi sobie całkiem przyzwoicie. Kompozycje brzmią monumentalnie. Połączona siła klawiszy, elektroniki oraz gitar tworzy wspaniałe muzyczne krajobrazy, które potrafią zaimponować swoim bogactwem. Niestety ta szeroka paleta środków nie została w pełni wykorzystana, a piosenki na "Stigma" nie zapadają specjalnie w pamięć. Moim zdaniem odpowiedzialnością za ten stan rzeczy należy obarczyć wokale, które, lekko mówiąc, nie powalają. Wokalista śpiewa bardzo monotonnie, nie zmieniając tonu głosu nawet odrobinę. Co gorsza, oliwy do ognia dolewają banalne linie melodyczne, które rzadko kiedy składają się z więcej niż trzech dźwięków. Andrej Vovk następnym razem zdecydowanie powinien zaprosić do współpracy śpiewaka, który byłby w stanie tchnąć w jego całkiem solidne kompozycje więcej życia. Temu albumowi zdecydowanie przydałoby się kilka szlifów. Parę charakterystycznych motywów, większe różnice między piosenkami oraz zaangażowanie dodatkowych muzyków mogłoby wiele zdziałać.
Chociaż płyta ma swoje wady, a sam kierunek, w którym idzie zespół niespecjalnie mi się podoba, to muszę przyznać, że każdy fan mocno industrialnego metalu powinien po nią sięgnąć. Brzmienie zespołu jest imponujące, a kompozycje stoją na wysokim poziomie. Następnym razem życzyłbym sobie jednak, by pan Vovk poświęcił więcej czasu na dopracowanie swojego dzieła, ponieważ praca w cyklu półrocznym negatywnie odbija się na jego twórczości.

7,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz