sobota, 3 stycznia 2015

Top 2014 - miejsca 15-11

15.He Is Legend – Heavy Fruit
W dzisiejszych czasach bardzo trudno znaleźć ciekawy album hard rockowy, ponieważ większość grup uważa, że dopóki będą kopiować stare, świetne zespoły, to będą robić dobrą muzykę. To tak nie działa. Szczęśliwie niektórzy to rozumieją. Podczas słuchania Heavy Fruit ani razu nie przeszła mi przez głowę myśl "A mógłbym teraz słuchać Led Zeppelin...", która ostatnio towarzyszy mi aż nazbyt często. Oczywiście na albumie słychać inspiracje klasykami gatunku, lecz całości został nadany nowoczesny szlif. He Is Legend wykształcili własne brzmienie, które wyróżnia ich na tle setek podobnych zespołów hard rockowych, wokale nie są popłuczynami po Robercie Plancie, czy Bonie Scottcie, a riffy nie brzmią jak odrzuty z prób Guns N' Roses. Oto rock na miarę dzisiejszych czasów.

14. Fallujah – The Flesh Prevails
Pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów progressive death metalu. Znajdziecie tu wszystko czego można wymagać od tego gatunku, szybka, ciężka sekcja rytmiczna, agresywne growle, popisy gitarzystów, a wszystko to przeplatane z nastrojowymi, oszczędnymi elementami nadającymi wrażenie muzycznej głębi.Taką muzyką ciężko się znudzić, gdyż każda linia melodyczna sama w sobie jest interesująca, więc utwory można słuchać wiele razy, ciągle wychwytując coś nowego. Tej płyty szczególnie polecam słuchać w wysokiej jakości, na słuchawkach i z uwagą, by móc zanurzyć się w piosenkach i podziwiać jej powalający muzyczny krajobraz. 

13. Devin Townsend – Z²
Jak już wcześniej zdążyłem podkreślić, twórczość Devina Townsenda jest dla mnie czymś wyjątkowym i zawsze pokładam w niej najwyższe nadzieje. W tym wypadku podsycała je również obietnica kontynuacji historii Ziltoida - kosmity przybywającego na ziemie, by zdobyć naszą najlepszą kawę, którego poznaliśmy już na fenomenalnej płycie "Ziltoid the Omniscient" z 2007 roku. "Z²" jest wydaniem dwupłytowym, w którym obydwie części znacznie różnią się od siebie stylistycznie. Na pierwszej, zatytułowanej "Sky Blue" słyszymy 12 utworów śpiewanych w duecie z Anneke Van Giersbergen. Każdy, kto słyszał albumy "Epicloud" i "Addicted!" doskonale rozpoznaje tę formułę, która mimo upływu czasu ciągle pozostaje świeża dzięki niezwykłemu talentowi Devina do pisania chwytliwych, interesujących i zróżnicowanych piosenek, które siedzą w uszach przez długie miesiące. Mimo podobieństwa tych płyt "Sky Blue" jest raczej najlżejsza, lecz wcale nie mniej energiczna, kompozycje kipią od pomysłów, a zmiany nastrojów nie pozwalają się nudzić. Gdybym omawianie tego wydania mógł zamknąć w tym momencie, to prawdopodobnie znalazłoby się ono w ścisłej czołówce. "Dark Mattrs" niestety nie dorównuje pierwszej części przygód Ziltoida. Moim zdaniem koncepcja tej płyty zostałaby o wiele lepiej zrealizowana na scenie teatru, jako musical. Devin zbyt dużo uwagi poświęcił na rozwój fabuły, przez co ucierpiała sama muzyka, która stanowi bardziej tło dla opowieści. Mimo wszystko w żadnym wypadku nie jest to zła płyta, po prostu od pana Townsenda oczekuję czegoś więcej.

12. Misery Index – The Killing Gods
Bardzo lubię, kiedy zespoły udowadniają, że w którymś z gatunków zajeżdżonych już prawie na śmierć można jeszcze wydać niesamowity album. Muzykom z Misery Index udało się wypuścić death metalowy album który nie jest popisem technicznym, konkursem brutalności, czy nawiązaniem do melodyjnych skandynawskich herezji, a jednocześnie nie stara się być old school'owym plagiatem Bolt Thrower'a. Niewątpliwie jest to zasługa niesamowitych riffów, które w ostatecznym rozliczeniu są sednem tego typu muzyki. Wszystkie elementy współgrają tutaj tworząc doskonale działający album, przy którym głowa sama rwie się do headbang'u.

11. Job for a Cowboy – Sun Eater
Zdecydowanie największe zaskoczenie tego roku. Job for a Cowboy już poprzednim albumem dawali znaki, że mają aspiracje, by pewnego dnia stać się poważnym i szanowanym zespołem. Jednak wątpię, czy ktokolwiek był przygotowany na to, że z marnego deathcore'u z okolic Suicide Silence i Oceano, przeskoczą na poziom progresywnego death metalu, o jakości przywodzącej na myśl takich klasyków gatunku jak Cynic,  Atheist i Death. Po przesłuchaniu ich początkowych przewinień myśl, by w tekście o nich padły sformułowania takie jak: imponujące umiejętności i złożone kompozycje wydawała mi się idiotyczna. Bardzo lubię, kiedy zespół wyprowadza mnie z tego typu błędu, teraz trzeba tylko czekać, aż Emmure wyda coś godnego uwagi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz