Z okazji dziesięciolecia Metal Storm Awards, postanowiono zorganizować dodatkowe głosowanie, mające na celu wyłonienie najlepszych albumów minionej dekady. Jest to świetna okazja, żeby nadrobić zaległości z ostatnich kilku lat. Wszystkie nominowane wydania to zwycięscy poprzednich edycji w swoich kategoriach, więc konkurencja jest naprawdę zaciekła. Pomimo moich częstych zastrzeżeń co do gatunku, w którym płyta się znalazła, uważam że MSAwards są jednymi z najbardziej miarodajnych nagród przyznawanych obecnie w świecie metalu. A oto moi faworyci:
Alternative Metal
Meshuggah - obZen
Nie jestem do końca pewien co sprawia, że album mogę nazwać alternatywnym. Podejrzewam, że reakcja metalstorm.net również nie wie, zatem odczytuję tę kategorię jako "inne". W tym zestawieniu bardzo dużo zależy od gustu, ponieważ porównywanie ze sobą takich zespołów jak Anathema, Gojira i Tool jest, według mnie, niemożliwe. Z tego powodu ciężko było mi wytypować w tej kategorii płytę dekady. Postanowiłem zatem wybrać album, który stał się moją furtką do magicznego świata 8-strunowych gitar. Meshuggah jest niezaprzeczalnie jednym z najbardziej wpływowych zespołów dzisiejszych czasów, stworzyli najpopularniejszy trend ostatnich kilku lat, oraz dorobili się całej rzeczy naśladowców, a ich najlepsze dzieło - "obZen" ciągle inspiruje kolejnych. Szalone, skomplikowane pasaże z "Combustion", hipnotyzujące bębny z "Electric Red", nieregularne rytmy z "Pravus" oraz niesamowite "Dancers to a Discordant System" (którego po siedmiu latach prób nie udało mi się poprawnie zanucić) sprawiają, że nie byłem w stanie wybrać inaczej.
Avantgarde/Experimental Metal
Devin Townsend - Deconstruction
W tym wypadku nie mam żadnych wątpliwości - to Townsend jest niekwestionowanym królem eksperymentów, a Deconstruction jego najbardziej szalonym i najcięższym, od czasów Strapping Youg Lad, dziełem. Tym razem Devin wyłożył wszystkie karty na stół i postanowił iść na całość. Kompozycje, niczym barokowe katedry, przytłaczają bogactwem użytych środków, a długością dochodzą nawet do ponad szesnastu minut. Chór, orkiestra, elektronika, gościnne występy, szalone solówki, growle, operowy śpiew, klawisze, gęsta, podwójna stopa, żarty gimnazjalne, zamknięcie baru, by zostać artystą i znaleźć sens życia w podwójnym cheeseburgerze - tu jest wszystko.
Black Metal
Enslaved - Axioma Ethica Odini
Prawdopodobnie nie powinienem się wypowiadać na temat gatunku, za którym nie przepadam, ale zadzwońcie na policję, mam to gdzieś. Enslaved jest jedną z niewielu grup black metalowych, na których albumy czekam. Ma to prawdopodobnie związek z progresywnymi tendencjami zespołu, dzięki którym piosenki zmieniają nastrój, sekcja rytmiczna nie opiera się wyłączne na szybkim tremolo i blastach, a całości towarzyszą zgrabnie wplecione klawisze. Jeśli, tak jak ja, przedkładacie jakość muzyki nad niedorzeczny wizerunek sceniczny oraz "prawdziwy" satanizm, a wizja nagrywania płyt dyktafonem ze starej Nokii do was nie przemawia, to jest szansa, że "Axioma Ethica Odini" wam się spodoba.
Death Metal
Fleshgod Apocalypse - Agony
Ustalmy coś na sam początek - Wagner w dzisiejszych czasach grałby metal, Beethoven też, a przynajmniej pokochaliby podwójną stopę. Fleshgod Apocalypse zdeklasowało konkurencję dzięki swojej innowacyjności. Mimo, że słyszeliśmy już połączenia death metalu z muzyką symfoniczną, to zazwyczaj takie twory lądowały gdzieś na terytorium melodeath'u, albo atmospheric'u. Kiedy jednak Włochom udało się dokonać tej fuzji bez żadnych strat na brutalności, zamarłem z podziwu. Orkiestra świetnie sprawdza się w połączeniu z agresywną perkusją i growlami, dodając kawałkom wrażenia monumentalności. Nie ma wątpliwości - ta płyta to rasowy death metal. Chociaż w tej kategorii jest kilka naprawdę genialnych albumów, to żaden (może poza Communion zespołu Septicflesh) nie przesunął granic gatunku tak spektakularnie jak "Agony".
Doom Metal
Avatarium - Avatarium
Chociaż "The Great Cold Distance" Katatonii to również świetny album i spędziłem z nim bardzo dużo czasu, to jednak Szwedzi z Avatarium pokonali rodaków swoją odświeżoną, bardziej energiczną wizją old-school'owego doom metalu. Okazuje się, że żeński wokal bardzo przyjemnie rozluźnia atmosferę tego przygnębiającego gatunku. Płyta powraca do wczesnych dni Black Sabbath, kiedy jeszcze wolno było grać doom, który wpada w ucho. Piosenki napisane są z pomysłem i często zaskakują wprowadzając nowe elementy, bądź rozwijając się w nieszablonowy sposób. Czasy Candlemass dobiegają końca, młode pokolenie zupełnie ich przerosło.
Kolejne części już po weekendowej przerwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz