poniedziałek, 30 marca 2015

"Stare" nie zawsze znaczy "dobre"

Każdy, kto interesuje się metalem od dłuższego czasu zdążył zauważyć pewną nie do końca logiczną prawidłowość - po pewnym czasie zespoły, których słuchanie było najstraszniejszym możliwym wykroczeniem, stają się szeroko akceptowane jako klasycy dawnych dziesięcioleci. Możemy być praktycznie pewni, że mniej-więcej po dwudziestu latach od zdobycia popularności przez grupę nikt nie będzie patrzył na nas jak na zbrodniarza wojennego, kiedy przyznamy się do słuchania jej. O ile ta część jest dla mnie całkowicie zrozumiała, w końcu emocje z czasem opadają, a wizja upadku muzyki przez jeden głupawy trend oddala się, to zupełnie nie łapię czemu niektórzy zaczynają się upierać, że kiedykolwiek była to wartościowa twórczość. Okropna muzyka jest okropna niezależnie od daty na kalendarzu.

Było

Przyznam się szczerze, że nie nie urodziłem się na tyle wcześnie, by obserwować hair metalowy boom. Kiedy wchodziłem w ciężką muzykę dopiero co zaczęto mówić o Mötley Crüe w kontekście klasycznego rocka. Ocieplenie się stosunku publiczności do tego gatunku nie miało oczywiście nic wspólnego z poprawą jakości wydań serwowanych nam przez czołówkę sceny, wręcz przeciwnie. Nowe glamowe albumy osiągały wtedy najniższe noty w historii, więc widmo zagłady oddaliło się na tyle, że każdy spokojnie mógł puścić w domowym zaciszu Poison bez większych wyrzutów sumienia. Co więcej, zaczęły pojawiać się młode zespoły, które inspirując się kiczowatą stylistyką złej strony lat osiemdziesiątych postanowiły zabawić się w doktora Frankensteina i ożywić hair metal. Problem polega na tym, iż wygląda na to, że wszyscy zapomnieli jak koszmarnie Vince Neil wył śpiewając "Too Fast For Love", jak niesamowicie kancerogenne były power-ballady w tamtych czasach oraz jak śmieszne umiejętności prezentowali niektórzy muzycy tego nurtu. Dziś myśląc "Glam" zaczyna nam grać w uszach "Final Countdown", bądź "Dr. Feelgood", lecz w mojej opinii kilka hitów nie wystarczy by wpisać się do kart historii jako bogowie rocka.


Jest

Według wszelkich znaków na niebie i ziemi nu-metal, gatunek niegdyś tak niesamowicie nienawidzony przez większość fanów metalu, już niebawem powróci. Stare zespoły wznawiają działalność, w twórczości pewnych młodych zespołów zdecydowanie słychać pewne elementy tej stylistyki, a nowy album Coal Chamber jest tuż za rogiem. Ludzie, którzy niegdyś wieszali psy na wszystkich zespołach, w których składzie był DJ obecnie mówią, że KoЯn to w sumie nie była największa tragedia w historii muzyki. Oczywiście niektórym byłym gwiazdom sceny udało się wyrwać z okowów przeciętności, nie szukając daleko da się przywołać Deftones, lecz poprawa jakości wiązała się zazwyczaj z odejściem od gatunku. Nostalgia po raz kolejny przesłoniła rozsądek, przez co już niebawem będziemy skazani na nową falę piosenek bez choćby śladu porządnego riffu, solówki, czy charakteru. Od razu zaznaczę, że według mnie wykorzystywanie elektroniki, czy rapu w metalu nie jest zbrodnią przeciw ludzkości, wręcz przeciwnie, słyszałem wiele kawałków, w których te elementy zostały użyte genialnie. Tym, co definiowało dla mnie nu-metal zawsze była niemożliwość odróżnienia zespołów od siebie oraz brak umiejętności interesującego użycia wcześniej wspomnianych elementów w kompozycjach.


Będzie

Najstraszniejsze w całej tej sytuacji jest to, że za kilka lat niesłusznie popularne zespoły dzisiejszych czasów zostaną uznane za klasyków, a ich muzyczne grzechy wyblakną. Niebawem słabi muzycy pragnący sławy znajdą kolejny sposób na bycie okropnym, przy którym wszystkie poprzednie będą wyglądały zaledwie jak niegroźne trendy. Asking Alexandria, Bring Me The Horizon czy Falling in Reverse wrócą do łask jako zespoły czyjejś młodości, znajdą naśladowców, którzy będą chcieli przywrócić "stare dobre czasy -core'u", a ktoś znów powie "kiedyś to była muzyka, nie to co teraz". Do tej wizji można podejść na dwa sposoby: popaść w depresje zdając sobie sprawę z faktu, ze może być gorzej niż połączenie auto-tune'u i breakdown'ów na jednej nucie lub rozchmurzyć się wiedząc, iż jeszcze nigdy nikomu nie udało się pogrzebać metalu, a pod wierzchnią warstwą radiowych okropieństw czeka na nas masa interesujących zespołów. Mam jedynie nadzieję, że ci którzy obecnie obrzucają błotem to co w tej chwili popularne będą mieli za kilka lat na tyle godności, by nie zmienić poglądów z biegiem lat tylko, dlatego że nagle już nikt nie mówi tego co oni. 


Zbrodnie przeciw muzyce nie przedawniają się, po prostu zbyt często patrzymy na przeszłość przez różowe okulary. Co w danym momencie jest zupełnie niestrawne pozostanie takie nawet za dwadzieścia lat. "Stare dobre czasy" nie istnieją, w każdym dziesięcioleciu wychodziły złe albumy, a jeśli uważacie, że w tym, w którym przyszło wam żyć jest zdecydowanie najgorzej, to znaczy, że nie szukacie muzyki dostatecznie głęboko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz