Melechesh - Enki
Jeśli jesteście w stanie przeczytać ten tekst, to istnieją dwie możliwości:
- Okładka jeszcze się nie załadowała.
- Zaliczacie się do wąskiego grona ludzi, którzy nie krwawią z oczu zaraz po jej zobaczeniu.
Na całe szczęście "Enki" brzmi lepiej niż wygląda i pisząc "lepiej" mam na myśli przeskok jakości porównywalny jedynie z wyjazdem z Sosnowca. Jak już mogliście zauważyć Melechesh odwołuje się w swojej muzyce do motywów bliskowschodnich. Choć łączenie folku z black metalem ma już blisko dwudziestoletnią tradycję, to w tym wypadku studnia z pomysłami ciągle nie wyschła. Nietypowe inspiracje bardzo pozytywnie wyróżniają ich na scenie zdominowanej głównie przez Skandynawów.
Nie można jednak oskarżyć muzyków o poleganie wyłącznie na prostym haczyku. W przeciwieństwie do niektórych, Melechesh doskonale wie jak skomponować solidne black metalowe riffy, które nie dość, że nie są oparte wyłącznie na szybkim tremolo, to na dodatek rozwijają się w miarę trwania piosenki. Na pochwałę zasługuje również perkusista, który dzielnie opiera się pokusie sprowadzenia swojej partii do monotonnych blastów. Dzięki temu piosenki łatwo zapadają w pamięć, oraz powodują mimowolną potrzebę kiwania głową do rytmu.
Niestety "Enki" nie jest całkowicie wolny od wad. Pierwsza poważna przywara to niewielkie zróżnicowanie między piosenkami. Chociaż nie przeszkadza to tak, jak w przypadku mniej oryginalnych zespołów, to odrobina różnorodności jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Łatwo się również przyczepić do niewielkich zmian względem poprzednich wydań grupy. Jenak dzięki temu, że Melechesh nie może narzekać na tłok w swojej niszy, łatwo przymknąć oko na te drobne niedociągnięcia.
Pomimo okładki, która zniesmaczyłaby nawet członków Mayhem, warto sięgnąć po "Enki". Szczęśliwie żyjemy w epoce muzyki odtwarzanej z plików, więc unikanie widoku wysoce nagannej szaty graficznej albumu nie powinno sprawić większego problemu.
8,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz